Pamiętam swoje zdziwienie, gdy poprawiłam się nerwowo na kinowym krześle - na posłaniu z zimowego płaszcza - w trakcie pokazu "Opowieści z Narnii: Lwa, Czarownicy i Starej Szafy". Edmundowe rachatłukum zburzyło bowiem moje wyniesione z lektury książkowej przekonanie o smakowitości ptasiego mleczka (czy może raczej jego smakowej niezwykłości i magiczności). Cóż, tłumaczenia. Kochany Pan Polkowski (zasłużony dla mnie już na wieczność za tłumaczenia Pottera) cały jeden rozdział nazwał nawet "Ptasim mleczkiem" (wszak przekupny ten prezent rolę odegrał nie małą), zapewne sięgając do naszej znajomości słodyczy. Pierwszą bowiem moją reakcją na przytoczoną scenę filmową było: "Rachatłukum? A cóż to takiego? (Bo wygląda przepysznie!)"
Rachatłukum to nic innego, jak turecki deser przyrządzany ze skrobi pszennej lub mąki ziemniaczanej oraz cukru. Często aromatyzuje się go wodą różaną (popularną zresztą w krajach tureckich jako dodatek do różnych słodkości). Są wydania tego deseru z bakaliami, smakowałam ongiś rachatłukum z pistacjami (niezwykle sycące), niemniej zawsze wracałam myślami do edycji "Edmundowej", ciekawa niezwykłości smaku. Niespodziankę zrobił mi tata, przywożąc ze sklepu kolonialnego pudełko różanego rachatłukum. Smak? Intrygujący. Trudno go do czegoś przyrównać. Nie jest to galaretka, nie ciągnie się również w ustach jak krówka - jest w konsystencji czymś pośrodku. Oprószony zwykle cukrem pudrem, który jednak - na mój gust - jest wersją orientalną, ma inny smak, trochę przypominający watę cukrową. Po jednej, dwóch kostkach ma się go dość - syci porządnie, wypełnia usta swoim smakiem, który po kilkudziesięciu sekundach żąda dokładki. Jest niezwykły. Fascynuje. (Nie potrafię wyjaśnić jego fenomenu. Zostałam chyba zaczarowana, jak Edmund.)
Jak tylko przeczytałam tytuł posta, to pomyślałam o Opowieściach z Narnii :). Tam rachatłukum, w tej zimowej oprawie, posypane cukrem pudrem, niczym płatkami śniegu, serwowane przez Białą Czarownicę było idealne! I jeszcze ta niezwykła nazwa - czym innym mogła poczęstować Edmunda Czarownica? Mamba albo paluszki nie brzmiałyby tak...inaczej :). Ogólnie jestem ciekawa smaku, bo lubię odkrywać nowe. Dziś np. kosztowałam niejedzonego od wielu lat chaczapuri :). Fajny post, ciekawe jakie będą kolejne smaki:).
OdpowiedzUsuńUhm, chaczapuri brzmi intrygująco... (Podobnie jak zdjęcia w Internecie.) Ciekawa jestem jego smaku...
OdpowiedzUsuńMasz rację, Czarownica mogła Edmunda poczęstować tylko i wyłącznie czymś niezwykłym :)
(Zrobiłam się głodna ;))
Już wiem, dlaczego akurat Rachatłukum u Białej Czarownicy - przecież każda kosteczka oprószona jest sypkim śniegiem! :)
OdpowiedzUsuń