Uczymy się z Mężem języka francuskiego. Jeśli jego szef wygra przetarg, możliwe, że będziemy zmuszeni wyjechać do kraju Joanny d'Arc. Na ile? To zależy od przetargu - niektóre wyliczono nawet na 7 lat... Wzdychamy więc i spoglądamy do rozmówek, powtarzamy kolejne zwroty, przewracamy oczami na co ciekawsze kombinacje możliwych odczytań i kształcimy coraz zwinniejsze języki.
Zawsze uważałam język francuski za zbędny w moim życiu - trudny w odczytaniu, nieco gardłowy w brzmieniu (z domieszką śliny - jak na "francuskie" kuchnię i miłość przystało), wreszcie mało praktyczny, zważywszy, że do ojczyzny Brigitte Bardot planowałam pojechać wyłącznie w celach turystycznych. Niemniej: przyjemnie zwija się język, tańczy nim w ustach, zmiękcza brzmienie wyrazów, by dźwięczało właściwie. Teściowa przywiozła nam ostatnio książkę do nauki języka z 1969 roku. Chociaż nie czułam się na siłach zrozumieć z niej większych całostek, tak z przyjemnością obejrzałam ilustracje i zdjęcia - retro. Że moda powraca, wiemy. Sympatycznie obejrzeć jednak współcześnie inspirujące kształty czy propozycje...
A w przerwach na naukę? Kosztowanie francuskiego wina, które dostaliśmy od przyjaciół. ;-) Uwielbiam zieleń szkła butelki, dotyk korka i odkrywanie wypalonych na nim znaczeń. A że w części jestem wzrokowcem i czerpię przyjemność z samego oglądu różnych połączeń, barw, faktur... Aparat fotograficznych w takich momentach staje się w moich rękach niebezpieczny ;-).
|
wciąż aktualne kobiece problemy ;-) |
|
tematyka w ogóle niezwykle aktualna ;-) |
|
a z prawej - Coca-Cola |
|
współcześnie modna torebka - czasem podobne cuda odnaleźć można w szafie babci ;-) |
|
Jak się tam zmieściłeś, koreczku? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz