Pogoda staje się czysto jesienna: odważniejsze podmuchy wiatru targają misternie splątane fryzury, opadające w akcie desperacji liście kolorują chodniki, krople deszczu stukają o szyby, zawodząc. Momentami dopada mnie jesienna chandra... Zwłaszcza kiedy Męża nie ma i zostaję sama z synkiem. Kiedy nie mam się do kogo odezwać. Kiedy jedynym rozmówcą (chociaż prowadzącym monolog) staje się telewizor. Ewentualnie dobra książka, ale trudno utrzymać w rękach cokolwiek innego poza synem: ten uzurpuje sobie miano władcy absolutnego moich objęć. A niech tam, niech ma. Co to zresztą za uzurpacja, skoro dziewięć miesięcy miał mnie na wyłączność: 24h/dobę, ciepło mamy, jej głos, tulenie, 3in1, nawet bez promocji, po prostu w pakiecie. Miałoby teraz tego zabraknąć? Nigdy! - tak czy owak, wracając już do tematu właściwego, potrzebuję czasem pocieszenia. Dobrym rozwiązaniem stało się jedzenie: mój wypełniacz czasu i wierny druh karmienia Jasiowego. (Być może to jest tajemnica nie-chudnięcia-kobiet-po-ciąży: siedzenie z dzieckiem i wgapianie się w TV implikuje wpychanie w siebie słodyczy [i nie tylko]. Cóż, chociaż tyle z tego miejmy ;)) Skorzystałam z okazji i, oddając maluszka w ręce tatowe, zrobiłam z dawna wyczekiwane pękające ciasteczka czekoladowe.
Przepis zaczerpnęłam ze strony smaker.pl - oryginał TUTAJ.
Składniki:
- 175g gorzkiej czekolady (dałam 100g 70% i 75g 90% - akurat takie miałam w zapasie ;))
- 75g masła
- ½ szklanki cukru
- 2 jajka w temperaturze pokojowej
- 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
- 1 ½ szklanki mąki
- 2 łyżki kakao
- ¾ łyżeczki proszku do pieczenia
- ¼ łyżeczki soli
- 75g masła
- ½ szklanki cukru
- 2 jajka w temperaturze pokojowej
- 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
- 1 ½ szklanki mąki
- 2 łyżki kakao
- ¾ łyżeczki proszku do pieczenia
- ¼ łyżeczki soli
oraz
- cukier puder do obtoczenia
Czekoladę należy roztopić w rondelku razem z masłem. Po kuchni rozejdzie się piękny aromat czekolady... Przypomniał mi wieczory, kiedy babcia robiła murzynka i pozwalała mi (całkowicie samodzielnie!) zrobić polewę. Wówczas rozpuszczałam kakao z masłem, co dawało podobny zapach... Ach, wspomnienie dzieciństwa. Roztopioną czekoladę należy pozostawić do zupełnego wystygnięcia. Wtedy:
W misce ubić cukier z jajkami na gładką, puszystą masę (zrobi się też bielsza). Dodać czekoladę i aromat waniliowy, znów zmiksować. Obok połączyć składniki suche: mąkę, kakao, sól i proszek do pieczenia. Wymieszane dodać do płynnej masy, połączyć łyżką albo mikserem. Miskę zabezpieczyć folią spożywczą i włożyć do lodówki na kilka godzin (lub na noc).
Formować kuleczki o średnicy ok. 2,5 cm. Jako że to mój Mąż posiada matematyczną wyobraźnię przestrzenną i był w stanie - przywołany do tablicy (czyt. pomocy) - udzielić odpowiedzi, jaka to właściwie wielkość, ja wolę określić oczekiwany rozmiar kulek dokonując porównania: powinny być wielkości trufli. O.
Kulki obtoczyć w cukrze pudrze i ułożyć na blasze pokrytej papierem do pieczenia i wstawić do piekarnika nagrzanego do 165 stopni na ok. 10-12 minut. Powinny wyjść dwie blachy.
- po kuchni rozejdzie się aromat kakao, który - za sprawą ciasteczek - utrzyma się w mieszkaniu do czasu ich zjedzenia ;-).
Polecam ciastka gorąco: według mnie najlepsze o smaku czekolady, które jadłam. Mocno kakaowe, miękkie, rozpływające się w ustach. Mniam ;-)
(Z tego wszystkiego powstanie stosowna Panna Słodka, ale to "za moment"... Poza tym w głowie zrodził się pomysł pewnego projektu, o którego szczegółach będę na razie milczeć. Potrzeba czasu, żeby zgromadzić odpowiedni materiał i wszystko przygotować... Jak coś się ruszy, zdradzę tajemnicę ;))
Te ciasteczka wyglądają wręcz fenomenalnie! Zapisuje sobie przepis :)
OdpowiedzUsuńI tak też smakują ;)
OdpowiedzUsuń