Na pierwsze urodziny syna zażyczyłam sobie bambusowy otulacz. Tak, JA sobie zażyczyłam. Wyszłam z założenia, że dziecko jest na tyle małe, że nie wie, co by chciało, z kolei ja - zauroczona wieloma firmami podbijającymi serca innych matek - dorobiłam się pokaźnej listy "chcę to". Niestety, najczęściej podobają mi się przedmioty, których cena zmusza mnie do poważnego namysłu... W takich momentach chciałabym być miliarderką albo wygrać w totka. A że na razie żadnych perspektyw ani na jedno, ani na drugie: albo zbieram pieniądze i kupuję po czasie, albo zamawiam u rodziny, która się na daną rzecz składa. (Jest jeszcze opcja trzecia, za którą nie przepadam, ale która - na szczęście! - świadczy jeszcze o moim zdrowym rozsądku: rezygnuję...)
Wśród propozycji/inspiracji prezentowych wysłanych najbliższym znalazł się otulacz bambusowy firmy La Millou. Stwierdziłam, że przyda się lekki "kocyk", którym otulę dziecko podczas wiosennego spaceru albo gdy zawieją pierwsze jesienne wiatry. Na stronie wyczytałam same superlatywy: że dzięki termoregulacji utrzymuje temperaturę o 2 stopnie niższą niż otoczenia (przydatne podczas upałów), że pochłania promienie UV, że jest antyalergiczny, antybakteryjny, antygrzybiczny, wreszcie ulegający całkowitej... biodegradacji. Samosterylizujący się, pochłaniający zapachy, dzięki czemu daje poczucie świeżości... Chłonęłam kolejne myślniki wymieniające zalety otulacza. Ucieszyłam się, że część rodziny wyraziła zainteresowanie jego zakupem (chyba zachęcona moim cytowaniem wspomnianych myślników ;)). Dzięki temu synek dostał go na pierwsze urodziny. A zachwycona matka (tuż po zachwyconej ciotce, która przyjmowała przesyłkę: pięknie zapakowaną w fioletową bibułkę) skorzystała z miękkiej materii już następnego dnia, podczas Mszy urodzinowej syna: młodzian usnął mi na rękach, a małżonek okrył mnie otulaczem. Z początku mile chłodny dopasował się do temperatury mojego ciała i rzeczywiście zapewnił termoregulację: nie było mi w kościele ani za ciepło, ani za zimno (z czym zazwyczaj jest problem). Było naprawdę i dosłownie idealnie. Do tego mile miękko. Poczułam się naprawdę otulona... Nazwa "otulacz" jest nieprzypadkowa: tkanina jest na tyle ciężka, że dopasowuje się do nierówności ciała, a na tyle lekka, że nie czuje się jej ciężaru. Czy może być coś lepszego?
Teraz z otulacza korzysta jego prawowity właściciel: mój półtoraroczny syn. Problem z potomkiem był zawsze ten, że jego sen bywa dość niespokojny, przez co młodzian wierci się, odkopuje, znów wierci... Kołdra za bardzo krępuje mu ruchy, więc z niej zrezygnowaliśmy, posiadane przez nas kocyki też niezbyt przypadały mu do gustu (szybko się z nich uwalniał, poza tym też - chociaż w mniejszym stopniu - krępowały jego ruchy). Otulacz okazał się idealny: jest na tyle duży i na tyle dopasowuje się do ciała, że okrywa młodego lepiej od swoich poprzedników i poprzedniczek. Przy tym trzyma temperaturę ciała, więc nie musimy się z mężem martwić, że syn zgrzeje się w nocy (co mu się zdarzało pod kocykiem). Jednym słowem: zachwyt :).
Teraz z otulacza korzysta jego prawowity właściciel: mój półtoraroczny syn. Problem z potomkiem był zawsze ten, że jego sen bywa dość niespokojny, przez co młodzian wierci się, odkopuje, znów wierci... Kołdra za bardzo krępuje mu ruchy, więc z niej zrezygnowaliśmy, posiadane przez nas kocyki też niezbyt przypadały mu do gustu (szybko się z nich uwalniał, poza tym też - chociaż w mniejszym stopniu - krępowały jego ruchy). Otulacz okazał się idealny: jest na tyle duży i na tyle dopasowuje się do ciała, że okrywa młodego lepiej od swoich poprzedników i poprzedniczek. Przy tym trzyma temperaturę ciała, więc nie musimy się z mężem martwić, że syn zgrzeje się w nocy (co mu się zdarzało pod kocykiem). Jednym słowem: zachwyt :).
Spojrzawszy na metkę La Millou stwierdziłam, że nazwa idealnie pasuje do produktu: ten otulacz jest taki milusi... Prawdziwa mgiełka, jak zresztą też go nazwano.
Otulacz zapakowano naprawdę estetycznie i ze smakiem: złożony w równiutki rulon znalazł się w bambusowym worku (który wykorzystał mój małżonek, ale który jest właściwie świetnym dodatkiem do samego otulacza: można go użyć do czegokolwiek!) zawiązanym wraz z etykietkami i... zawieszką-serduszkiem! Przeuroczy drobiazg, który zawisł przy łóżeczku synka.
Otulacz zapakowano naprawdę estetycznie i ze smakiem: złożony w równiutki rulon znalazł się w bambusowym worku (który wykorzystał mój małżonek, ale który jest właściwie świetnym dodatkiem do samego otulacza: można go użyć do czegokolwiek!) zawiązanym wraz z etykietkami i... zawieszką-serduszkiem! Przeuroczy drobiazg, który zawisł przy łóżeczku synka.
Kiedy dziewczynki dorastają i stają się kobietami, z westchnieniem wspominają kapitalnie układające się włosy księżniczek z Disney'owskich animacji. Mnie zawsze zachwycały lekkie kołderki bohaterów ich bajek, szczególnie cienkie okrycie gumisia Kabiego, które w odcinku "A Knight to Remember" kapitalnie poddawało się ruchowi różowego niedźwiadka. Nie ma takich tkanin w realnym świecie, usłyszałam (lub przeczytałam) kiedyś i wówczas przyznałam temu stwierdzeniu rację. Dzisiaj już wiem, że się myliłam. Taka tkanina istnieje. I jest z bambusa.
Zauważywszy etykietkę samo wyrwało się ze mnie: Nie ma za co! :)
Interesujący wpis, czekam na więcej takich. :)
OdpowiedzUsuńWięcej tego rodzaju publikuję teraz na cherrywood.pl - moim blogu poświęconym rodzicielstwu ;) Zapraszam!
Usuń