7/25/2014

black&white

 - Mama! - dziecięcy głosik koi.
Uśmiech z dołeczkiem w policzku, poranne cmok-cmok: najpierw obdarowane misie, potem mama i tata. Tata dodatkowo na do-widzenia, gdy wychodzi do pracy. Mama jeszcze raz, żeby jej nie było przykro. I kolejny całus: tym razem mokry, trochę nieprzyzwoity (gdyby ktoś - dodatkowo zanadto zainteresowany Freudem - przypisywał dziecku jakieś sprośne myśli). I mocny przytulas. Pogłaskanie po plecach, gdy myję głowę; szybki cmok w plecy. Rozczesanie paluszkami moich włosów, kiedy płaczę. Słowo "mama" wypowiedziane wówczas z czułością i troską; troską o wiele dojrzalszą, niż wskazywałyby na to jego dwa lata bycia na świecie.
Oscarowe "Uuuuuuuch!", gdy dźwiga nasze zakupy do kuchni, rozpakowuje siatki, już wie, gdzie odkładać niektóre rzeczy. Mocowanie się z miotłą, żeby sprzątnąć pokój. Bieganie po mieszkaniu ze zmiotką (a po zmiataniu podłogi zmiatanie mebli ;)). Sprawdzanie, czy wypiliśmy herbatę/kawę/sok i odkładanie na stół naszych kubków. Składanie tetry, gdy ja składam pościel. Pchanie wózka z miśkiem. Tulenie do snu maskotek i najpiękniejsze wykonanie "Aaaaa, kotki dwa...", jakie słyszałam.
Mój synek to aniołek...

Zbity talerz, uszkodzona podłoga. Zalana robótka, nad którą siedziałam kilka godzin. Komputer wyłączony jednym kliknięciem rozbieganych paluchów - tworzony artykuł utracony. Czytana książka pomięta, ulubiona zakładka potargana. Czyste spodnie ubrudzone po pięciu minutach. Plamy z jedzenia na ścianie. Wyrywanie mi miotły, gdy sprzątam. Wyrywanie kubka, gdy piję. Wylewanie brudnej wody na podłogę, gdy akurat myję. Dziki pisk rozdzierający bębenki. Zabawka rzucona z hukiem. Jedna. Dwie. Pięć. Szarpanie mojej spódnicy. Marudzenie po wstaniu, marudzenie przed wstaniem. Płacz z rozdzierającym "Niieeeeeee!", kiedy chcę przytulić czy pomóc. Odtrącanie ręki, gdy podchodzę, kucam i pytam, co się dzieje. Kolejny krzyk. Kolejny płacz. Pięć minut. Dziesięć. Dwadzieścia. Czterdzieści pięć. Godzina...
Mój synek to diabełek...

 - Coś ty zrobił! - krzyczę. Czuję, jak gotują się cebulki włosów na mojej głowie; robi mi się ciepło. "Spokojnie", mówię do siebie w myślach. Mówi mój Anioł Stróż - anioł, którego co noc wysyłam, by chronił moje dziecko, by rozłożył nad nich swoje skrzydła. Mówi, ale go nie słyszę. Jego głos jest przytłumiony; gniew, wściekłość, bezsilność biorą górę. Już mi się nie chce, już jestem zmęczona... Odpuszczam, pozwalam się porwać prądowi chwili. A prąd ten - jak żaden inny - kopie do bólu...
 - Zostaw! Nie ruszaj, do cholery! Ile razy mam ci powtarzać? Słyszałeś? Głuchy jesteś?!

 - Mama! - dziecięcy głosik koi. 
Zza zamglonych złością oczu wyławiam zalęknioną twarz synka.
 - Mama? - powtarza, nie wiedząc, co się wydarzy, jak się zachowam, jak zareaguję. Poczekam za długo - krzyknie, rozpłacze się, odepchnie moją rękę. Przestraszona szybko wyciągam dłoń.
 - Już dobrze, synku, już dobrze... - uspokajam oddech i rzucam zaklęcie; mam nadzieję, że słowa mają rzeczywiście taką moc sprawdzą, jaką się im przypisuje. Już dobrze, spokojnie... Ooo tak, spokojnie...

Macierzyństwo to gra, ustawiają Cię na szachownicy. Jesteś tylko figurą, twoje ruchy zależą od ruchów innych. Zaczynają białe, ale po nich kolej na czarne. Anioł i diabeł tańczą ze sobą; od wieków zresztą. 
Niektóre figury upodobały sobie białe pola, szczęśliwie omijając czarne. Inne odwrotnie. Królowa? Królowa Matka zna każdy ruch, ale zwykły pionek może ją pokonać (pozorna błahostka, przysłowiowe rozlane mleko). Wyrafinowaną grę zastępują proste warcaby; dochodzisz do granicy, złość się nawarstwia... Wszechmocna Dama kumuluje w sobie emocje napotkane po drodze, niesie ze sobą bagaż doświadczeń, jest jej ciężko. Skacze, próbując dogonić rozbiegane bierki. Czasem się potyka. Czasem schodzi z planszy pokonana.
Jestem wspaniałą matką. Czuję, że wygram, że dam radę, że dobro zwycięży. "Szach!", woła ktoś za moim uchem. Nie mogę pozwolić mu dokończyć...


***

Biel i czerń - dobro i zło. Wdzierają się w kolorowy świat dziecka i porządkują jego przestrzeń: segregują przedmioty, ale i emocje od białego do czarnego. Pośród codziennej szarości, monotonii w odcieniach mysiej sierści czy senności nieba o poranku, widać jednak tęczę. Jest jak znak Przymierza: daje nadzieję. Przywraca pokój w sercu.

Pokój... (Może mi zarzucisz w tym miejscu, że przechodzę z tematu poważnego na lekki, że mieszam dyskursy, że wykorzystuję nieco patetyczną gadkę do zaprezentowania czegoś tak pospolitego jak wystrój wnętrza. Nie zapominaj jednak, że wzniosłość mieszka z codziennością, że obok wysokich, ważnych uczuć mącą powietrze zupełnie przyziemne bolączki, emocje. Potrafię zaparzyć herbatę, paść na kanapę zmęczona, zniechęcona, z myślami prawdziwie mało wzniosłymi, a uśmiech mojego synka albo nagła inspiracja zamienią tę nijaką chwilę w coś doniosłego. I odwrotnie. Przechodzimy przez życie jak po sinusoidzie: raz w górę, raz w dół. Dlatego nie czuję zbytnich oporów przed "pomieszaniem" tematów. Miszmasz rządzi naszym światem; wystarczy spojrzeć na media. Nasza przestrzeń może odzwierciedlać nasze emocje. Kolory znaczą [korzystam  z okazji i polecam lekturę prześwietnej książki Patti Bellantoni "Jeśli to fiolet, ktoś umrze. Teoria koloru w filmie"]. Dlaczego nie mam pozwolić sobie na skojarzenia, na wędrowanie znaczeń, na różne interpretowanie czerni i bieli?)

Staram się, by pokój mojego synka był kolorowy. Radosny i dziecięcy, z poszanowaniem dla estetyki małych oczu. Żeby był przestrzenią, w której można marzyć, która pozwala przy przymkniętych powiekach podróżować między galaktykami, zwiedzać inne światy, tworzyć własne.
W tej barwnej przestrzeni nie brak jednak czerni i bieli. One stanowią niejako tło, pewnego rodzaju bazę, która pozwala zaistnieć dodatkom, na tle której tęcza prezentuje się najlepiej.



1.Ikea PS szafka - Rozglądam się za szafką dla synka. Chciałabym, by pomieściła trochę jego zabawek, a przy okazji komponowała się z wnętrzem i wystarczyła na długo. Ta wygląda na całkiem niezłą; pasuje i do pokoju malucha (przy odpowiedniej aranżacji), i do pokoju nastolatka.
2. Ikea łóżko przedłużane MINNEN - Gdy tylko je zobaczyłam, zakochałam się. Świetnie wygląda, ma zabezpieczające barierki, a co najważniejsze: jest przedłużane! Rośnie razem z dzieckiem. Najmniejszy Minnen zmieścił się w przerwie powstałej po rozmontowaniu łóżeczka ze szczebelkami. Kiedy synek będzie rósł, będziemy dostosowywać przestrzeń do jego potrzeb, a łóżeczko rozsuwać. Na razie powstał przytulny kącik sypialniano-czytelniczy; obok łóżka zmieściła się biała pufa z poduszkami, nad nią półki z książkami.
3. Kosz So Homely - na liście zakupów, na zabawki, na pobrudzone ubranka, na cokolwiek
4. Baghera Jeździk Speedster Biały - Mąż postukał się w głowę. "Takie drogie? Zwariowałaś? Są tańsze!" "Są, ale nie takie" - odpowiedziałam. Zagryzłam usta i zarywałam noce, żeby dokończyć zlecenie. Zlecenie, które zapewniało dodatkowy zastrzyk gotówki przed świętami Bożego Narodzenia. Zaparłam się. Chciałam kupić dziecku to auto. Wiedziałam, że drogie. Jednak wiedziałam też, że tańsze modele nijak mają się do tego. Taki jeździk zajmuje sporo miejsca, będzie zawsze na widoku. Ważne, by nie kaleczył oczu, by cieszył wzrok. Wiedziałam, że żadnego plastikowego i kolorowego (czyt. łączącego wszystkie znane kolory plastiku, bo przecież dziecko musi mieć zabawki we wszystkich kolorach, inaczej nie będą radosne) na dłuższą metę nie zniosę. To musiał być jeździk marki Baghera. (I nie żałuję zakupu!)
5. Pojemnik Lego Brick 4 - Upolowany na Westwing. Miał u nas służyć do przechowywania postaci Duplo, w efekcie jest jednak rozłożony, a w każdym z pojemników-połówek znajdują się samochody synka (w jednej części resoraki, w drugiej auta klockowe). Najlepsze w tych pudełkach jest to, że gdy ma się ich więcej, można z nich budować - jak z Lego! (Ale w znacznym powiększeniu ;))
6. Drewniany stołek na trzech nogach Zara Home - Mój łup na zeszłorocznej wyprzedaży. Ja nie wiedziałam, jak go wezmę do domu, ekspedientka nie wiedziała, jak mi go zapakować. Koniec końców obie dałyśmy radę ;).
7. Z potrzeby piękna - dywan w czarne trójkąty - Jak w przypadku szafki, szukam czegoś na podłogę. Stosunkowo niewielkiego (idea wykładziny jakoś nigdy do mnie nie przemawiała, podobnie większy dywan z koniecznością przesuwania mebli, by go odkurzyć), przy tym niebanalnego. Czarno-białe trójkąty jak na razie podobają mi się najbardziej.

***

Przychodzi taki czas, że trzeba wybrać między tym co słuszne, a tym, co łatwe.
Krzyk, wrzask, trzaskanie drzwiami, rzucenie czymś o ścianę - to takie łatwe! Bo zło jest proste. Poddajesz się, nie walczysz. Podnosisz ręce do góry, machasz białą chusteczką umorusaną łzami i potem. Nie masz już siły, nie masz ochoty na kolejne starcie. Marzysz o spokoju, o ciszy, o chwili samotności. Nie liczą się konsekwencje; pragniesz choć na moment rozluźnić mięśnie, przystanąć w biegu. Nikt nie może Ci tego zabronić, masz do tego prawo. Jesteś wolnym człowiekiem. CZŁOWIEKIEM: z wytyczonymi granicami, których nie można przekraczać, z pewną dozą cierpliwości, z całym bagażem emocji. 
Jesteś człowiekiem. Zawieszona pomiędzy superbohaterką a własnym cieniem, swoistym zombie. W rozkroku między Maryją a Medeą. Dźwigasz na barkach cały świat, pragnąc pokazać go swojemu dziecku. Innym razem - półmartwa - wyciągasz przez siebie powyginane szpony i masz ochotę rozszarpać wszystko, co się rusza. Masz lepsze i gorsze dni. Przecież jesteś człowiekiem...

Podobno powinnyśmy być jak Matka Polka.
Matka Polka nie może płakać. Matka Polka nie może krzyczeć. Matka Polka nie może poczuć, jak sztywnieją jej mięśnie, jak krew podpływa do mózgu. Matka Polka nie ma prawa marudzić. Matka Polka dzielnie stawia czoła całej ludzkości. Matka Polka jest szczęśliwa...
Matka Polka to postać mityczna. Utkana z poświęcenia i miłości, obdarta z egoizmu, myślenia o sobie, kochająca cały świat poza jedną osobą: sobą...

Nie jestem Matką Polką. Jestem Mamą, po prostu. Z gatunku: Matka Zwyczajna, Matka Pospolita. Pospolita nie znaczy nudna, szara, nijaka. Pospolita raczej jako codzienna, powszechna. Zwyczajnych Mam jest na świecie najwięcej: każdego dnia prowadzą za rękę swoje dziecko, każdego dnia nucą wieczorną kołysankę, maskując głębokie ziewnięcie. Czy są zmęczone? Tak. Czy marudzą? Zdarza się. Czy płaczą? Zapewne. Czy kochają swoje dziecko? Nad życie!
Jestem Mamą, w której żyłach płynie najprawdziwsza krew. Oddycham, śmieję się, chlipię, weselę i wściekam, uwielbiam i nie znoszę. Po prostu... czuję. Całą sobą, bez kompromisów.
Jestem boską iskrą w niedoskonałym ciele. Jestem perfekcją i błędem. Jestem miłością i nienawiścią. Jestem czarno-biała.



2 komentarze: