Zdarza się, że zostają mi białka; czy to z obiadu, czy po ugniataniu kruchego ciasta czy kręceniu kogla-mogla... Pierwszym pomysłem na wykorzystanie zawsze były bezy; gdy byłam dzieckiem, moja babcia otwierała u siebie swoistą domową manufakturę i wypiekała po kilka blaszek dziennie, byśmy ja, moja siostra i kuzynki miały zapas świeżych, chrupiących słodyczy. Pamiętam, że trudno było się wtedy dobić do babcinej kuchni, niewielkiej, w całości przesłoniętej cukierniczą alchemią. Gdy jednak udawało nam się przekroczyć próg tego bezowego królestwa, wpatrywałyśmy się jak zaczarowane w podświetlone wnętrze piekarnika, w którym suszyły się efekty żmudnej pracy... Może to wspomnienia długiego wyczekiwania na bezy odsuwały ode mnie pomysł wykorzystania białek właśnie w ten sposób. Ostatnio, zmotywowana raz po raz pojawiającymi się w mojej lodówce luźnymi białkami, zakasałam rękawy i przystąpiłam do działania. Połączyłam kilka przepisów znalezionych w sieci z tym, co zapamiętałam z dzieciństwa - wyszło pysznie! :)
Składniki (na ok. dwie blaszki):
- 4 białka
- 250 g cukru
- łyżka octu (na oko)
- szczypta soli
Wykonanie:
Białka z dodatkiem soli ubić na sztywno. Następnie - łyżka po łyżce (!) - dodawać cukier, cały czas ubijając. Na koniec dodać ocet i dokładnie wymieszać.
Przełożyć masę do rękawa cukierniczego i z jego pomocą kształtować bezy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Przygotowane w ten sposób włożyć do nagrzanego piekarnika.
Co do czasu pieczenia i temperatury: wszystko zależy od naszych preferencji (i piekarnika, rzecz jasna, bo każdy piekarnik może działać nieco inaczej). Im wyższa temperatura lub dłuższy czas pieczenia - bezy będą bardziej spieczone (mój mąż takie lubi). I analogicznie: im niższa temperatura lub krótszy czas pieczenia: mamy szansę na bielsze bezy. Jedna uwaga: im niższa temperatura, tym dłuższy czas pieczenia i odwrotnie. Bezy powinno się suszyć w piekarniku, zamkniętym lub uchylonym (ja wybrałam drugą opcję). I znów: im dłużej suszymy, tym bardziej wyschnięte i "bezowe" nam wyjdą. Ja uwielbiam bezy "ciągutki", dlatego kilka białych "ciastek" (jak nazywa je mój synek) schrupałam od razu po upieczeniu (choć może w tym przypadku określenie "schrupałam" nie jest do końca adekwatne ;)). Co do konkretów: spotkałam się z zapisem "piec w 140 stopniach przez ok. 45 minut" i - gdzie indziej - "piec w 110 stopniach przez 60-90 minut". Wypośrodkowałam obie wersje i piekłam swoje bezy w 125 stopniach przez ok. godzinę, potem suszyłam w uchylonym piekarniku.
Gotowe bezy koniecznie trzeba przechowywać w szczelnym pojemniku. Inaczej się zawilgocą i nie będą już takie smaczne...
Mniam! Wyglądają pysznie :)
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię do konkursu o tematyce Świąt Bożego Narodzenia :)
http://skrzydlatachatkaaj.blogspot.com/2014/11/konkurs-diy-creative-christmas-2014.html
Dziękuję :) I za ciepłe słowa, i za zaproszenie... Już zmykam do Ciebie (nie ma to jak Święta ;)).
UsuńŚciskam ciepło!
Lubię takie małe słodkości na jeden ząb;)
OdpowiedzUsuńJa również :) Idealne do przegryzienia, kiedy człowiek zachodzi do kuchni, gnany łaskotaniem jakiegoś małego zwierzątka w żołądku ;>
Usuń