Tłusty Czwartek i Walentynki dzieli w tym roku jeden dzień - nieprzypadkowo chyba piątek trzynastego: kumulacja słodyczy może przyprawić o zawrót głowy (nie mówiąc o ekhm-ekhm tęczą ;)).
Zawsze jakoś broniłam się przed łakomstwem z okazji dnia dzisiejszego - nigdy nie przepadałam za faworkami, a pączki musiały być naprawdę dobre i mieć świetne nadzienie (różane, uhhmmmm!; budyniowe - pyyycha!), bym zjadła ich więcej niż dwa. Ale kiedy małżonek przyniósł kolorowe "donutsy"... przepadłam. Gdyby chciano mnie zaangażować w amerykańskich produkcjach filmowych, zapewne skończyłabym jako żeńska wersja typowego policjanta wcinającego pączki. Doświadczenie mam ;>.
Te przekapitalne serwetki (napis szczególnie mnie wzruszył ;)) to Bloomingville. Jeszcze się pojawią na blogu, przy okazji pewnej niespodzianki, którą dla Was szykuję... ;)
Zdjęcie nr 1 - mój faworyt... Ale dobrze właściwie, że ten dzień już się kończy... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Mój chyba też ;)
UsuńNo właśnie, lepiej bym tego nie ujęła... Miło było, ale dobrze już odetchnąć... Zaraz zaparzę sobie herbatę, by przepchać trochę te zapchane ścieżynki przewodu pokarmowego ;) (I chyba podaruję sobie kolację...)
Dziękuję za ciepłe słowa :)
Pozdrawiam serdecznie!