Faceci nie potrzebują prasowania koszul, sprzątania, gotowania i tak dalej. Chyba że jakiś dupek, to tak. Prasujesz, sprzątasz, bo chcesz, i robisz z siebie cierpiętnicę. Drogie panie, zdajcie sobie sprawę, facet chce fajnej baby. Takiej, która siebie lubi, ceni i nie daje, że tak powiem, sobą pomiatać. Ani nie robi wszystkiego dla niego. "Czy ja cię prosiłem, żebyś mi te obiady gotowała? Czy ja cię prosiłem, żebyś mi te wszystkie koszule prasowała?" Normalny facet chce, żebyś była zadowolona, uśmiechnięta, żebyś cieszyła się życiem i żeby on miał fajną laskę. I co bardzo istotne, żeby czuł, że uszczęśliwia swoją kobietę. Tego chcą faceci.
Katarzyna Miller (i Monika Pawluczuk), "Być kobietą i nie zwariować"
Powyższy cytat (nieco wyjęty z kontekstu, bo jest fragmentem większej rozmowy) pochodzi z książki, która swego czasu była dla mnie bardzo ważna. Pokreślona, z zaznaczonymi fragmentami, z wykrzyknikami na marginesach... Z uśmieszkami w niektórych miejscach, bo samopoznanie nie zawsze musi być bolesne. "Być kobietą i nie zwariować", czyli jak poradzić sobie z całym naszym bagażem wyniesionym z domu, z tym wszystkim, co nosimy w sobie, co nas boli i rani, co sprawia, że nie możemy iść do przodu - radosne, szczęśliwe, wolne, bo bez krytycznego głosu wewnętrznego...
Ech. Chciałam napisać kilka słów, a zaczęłam tworzyć niemal recenzję ;). Drugą tej książki, bo pierwszą możecie przeczytać TUTAJ. Ograniczę się więc do słów: polecam!
Wczoraj zrobiłam sobie wigilię dnia kobiet, tj. spędziłam miły dzień w salonie fryzjerskim, u kumpeli i jej trzytygodniowego synka, wreszcie na szybkich, a mimo to robionych "na spokojnie" zakupach. Odpoczęłam, pełna energii wróciłam do domu. Uściskałam synka, ucałowałam męża, wieczór spędziłam na dzikich harcach z tym pierwszym, podczas gdy drugi odsypiał swój dzień pełen wrażeń ;). Tymczasem w mojej torebce - ogrzewana czapką i szalikiem - leżała druga część książki Katarzyny Miller: "Być kobietą i wreszcie zwariować". Idealna lektura na dzisiaj. Na każdy inny dzień również.
Od środy goszczą u nas anemony. "Smaka" na nie zrobiły mi Ola, Ania i Aga (winowajcą TEN post). Zamieszkała z nami wersja kolorystyczna, ożywcza; a czerwone anemony przypomniały mi maki i zapach letniego powietrza...
Oh Marto, ta książka dodaje energii w zgaszonym kobiecym sercu, mocniejsza jest chyba tylko "Biegnąca z wilkami". A jak druga część?
OdpowiedzUsuńDopiero zaczęłam, więc trudno powiedzieć cokolwiek wiążącego... Zapowiada się o tyle intrygująco/interesująco, że występujące tam kobiety to wieloletnia grupa pod kierunkiem Katarzyny Miller - babki dobrze się znają, już przyjaźnią, mniej przed sobą ukrywają, przez co kontakt czy rozmowy są bardziej szczere, otwarte... No i po tych kilku latach wspólnego "warsztatowania się" mają sporo wiedzy - więc nie tyle Kasia je prowadzi, co same siebie naprowadzają... (To ostatnie to parafraza słów z tylnej strony okładki :P) Jak będę mogła wypowiedzieć się szerzej, dam znać ;)
UsuńW takim razie muszę przeczytać! Anemony piękne!!! Teraz już nie wiem, czy piękniejsze czerwone czy białe...?
OdpowiedzUsuńGorąco polecam! :) Mnie książka kilka razy otworzyła oczy, kilka razy wycisnęła łzy, innym razem sprawiła, że poczułam się zmotywowana i pozytywnie kopnięta w cztery litery :)
UsuńJa z kolei nie potrafię wybrać między białymi a niebieskimi... ;D