BURZA
Kilka dni temu obudziła mnie burza. Godzina piąta rano, za oknami wiało tak mocno, że drzewa niemal się kłaniały - albo raczej tańczyły, popychane gwałtownymi podmuchami, zarzucając swoimi bujnymi zielonymi czuprynami to w lewo, to w prawo. Potem - najpierw z oddali, niesione echem - pojawiły się grzmoty. Coraz głośniejsze, oznajmiane jasnymi błyskami. Po chwili zaczął padać deszcz...
Zazwyczaj mruczę niezadowolona, wyrwana ze snu o świcie, ze świadomością, że za chwilę-moment i tak będę musiała wstać, bo Mały John przybiegnie ze swym radosnym: "Juś dzień! Wstajać! Budzić, budzić!" Tym razem było inaczej.
Nie wiem, może to jakieś tajemne, niemal organiczne połączenie z Matką Naturą, może spuścizna po "duchowych" przodkach z Zielonej Wyspy, może przyjemność czerpana z dreszczyku emocji, pociągające zagrożenie...? Faktem jest, że i ja, i mój Tato uwielbialiśmy zawsze wpatrywać się w niebo rozdzierane przez błyskawice. Zamiłowanie to przejawia i mój małżonek, gdy więc o piątej rano poruszył się niespokojnie (zapewne zbudzony moją aktywnością; m.in. kiedy przymykałam okno w pokoju Małego Johna) i "uchylił" powiekę... Po chwili razem wpatrywaliśmy się w wietrzny taniec wichury i liści.
HATIFNATOWIE
Hatifnatowie zebrali się na pośrodku wyspy. Zwróceni teraz byli ku południowi, skąd nadchodziła burza, zupełnie jak ptaki morskie przed sztormem. Jeden po drugim zaczęli świecić niby lampki nocne, zapalali się w takt błyskawic, a trawa wokół nich trzaskała od elektryczności.
Tatuś, położywszy się na plecach, patrzył na wyblakłą zieleń roślin nadbrzeżnych, na delikatne jasne liście na tle ciemnego nieba. Przypomniały mu domową poduszkę z wyhaftowanymi przez Mamę Muminka liśćmi paproci. Jasnozielonymi na czarnym tle sukna. Była bardzo piękna.
Teraz pomruk burzy rozległ się bliżej. Tatuś poczuł lekkie uderzenie w łapkach i usiadł na trawie. W powietrzu był deszcz.
Nagle łapki Hatifnatów zaczęły trzepotać jak skrzydła ćmy. Kołysali się to w jedną, to w drugą stronę, kłaniali się i tańczyli, i wszędzie na tej samotnej wyspie rozlegało się jakby ciche brzęczenie komarów. To Hatifnatowie zawodzili żałośnie i tęsknie, a głosy ich brzmiały, jakby ktoś świstał w butelkę. Tatusia ogarnęła niepowstrzymana chęć, żeby robić to samo. Kołysać się w przód i w tył, żalić się, kołysać i szeleścić. (...)
Gdzieś daleko nad morzem zerwał się wiatr i w końcu rozpętała się burza, największa, jaką Tatuś kiedykolwiek przeżył. (...) wicher przewrócił Tatusia na trawę. Siedział trzymając kapelusz w ręku, wiatr przenikał go na wylot. "Nie - pomyślał sobie nagle. - Co mnie napadło? Nie jestem przecież Hatifnatem, jestem Tatusiem Muminka... Co ja tu robię?..."
Spojrzał na Hatifnatów i nagle wszystko zrozumiał. Zrozumiał, iż jedyną rzeczą, która ożywić może Hatifnata, jest wielka, ogromna burza.
Byli silnie naelektryzowani, ale bezradnie ograniczeni. Nic nie czuli, nic nie myśleli - mogli tylko szukać. Dopiero kiedy zetknęli się z elektrycznością, zaczynali żyć ze wszystkich sił, pełni wielkich, gwałtownych uczuć. (...)
"Biedni Hatifnatowie! A ja siedziałem w swojej zatoce i myślałem, że są tacy nadzwyczajni i wolni, jedynie dlatego, że nic nie mówili i tylko wciąż wędrowali dalej. A oni nie mieli nic do powiedzenia i nie mieli dokąd wędrować..." (...)
Tatuś zerwał się. Oczy jego były równie niebieskie jak zwykle, gdy krzyknął:
- Wracam do domu! Jadę natychmiast do domu! (...)
Był znów sobą, pełen własnych myśli o sprawach tego świata, i tęsknił do domu.
"Żeby nigdy nie móc się cieszyć lub rozczarować! - myślał Tatuś, podczas gdy łódź pędziła wśród nawałnicy. - Nigdy nikogo nie kochać, nie móc się rozgniewać na tego kogoś, a potem mu przebaczyć. Nie móc spać ani marznąć, nigdy się nie mylić, nie mieć bólów brzucha i potem wyzdrowieć, nie obchodzić urodzin, nie pić piwa i nigdy nie mieć nieczystego sumienia... To wszystko jest straszne!"
Tove Jansson, Tajemnica Hatifnatów, [w:] tejże, Opowiadania z Doliny Muminków, tłum. Irena Szuch-Wyszomirska, Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 1994, s. 136-139.
#IKEAHACKED
Kiedy zabierałam się za przerabianie komody dla synka, wiedziałam, że przemaluję nogi na czarno, dokleję czarne krople po przekątnej i wymienię gałki. Nie byłam tylko zdecydowana, jak te ostatnie mają wyglądać, co będzie mi odpowiadało najbardziej. Rozwiązanie przyszło samo, przypadkiem; nie wiem, czy wtedy, gdy przepychałam przez płatek ucha kolczyk z Buką, czy wtedy, gdy opowiadałam koleżance z pracy o książce "Kto pocieszy Maciupka?". Grunt, że czarne krople naprowadziły mnie na motyw burzy i tajemnicy, którą ta za sobą niesie - czegoś elektryzującego, przyciągającego wzrok. Pamięć przywołała czarno-białą ilustrację z książki, którą ostatnio czytałam jako dziecko: Opowiadania z Doliny Muminków, Hatifnatowie...
Jeden problem rozwiązany: wiem, jakie gałki chcę. Pojawił się drugi problem: prawdopodobnie nigdzie takich nie dostanę, więc musi je ktoś dla mnie zrobić na zamówienie. Jako fanka muminkowych kubków od dot.design wiedziałam, że firma ma w swojej ofercie gałki z nietypowymi wzorami, nadrukami. Napisałam do nich z pytaniem, czy istnieje możliwość, by pojawili się na nich Hatifnatowie. Odpowiedź przyszła niedługo potem: nie widzą większych trudności...
Tym sposobem komoda TARVA zyskała unikalny wygląd, jeszcze lepiej wkomponowała się w wystrój pokoju Małego Johna, a mnie cieszy, że wszystkie trzy zmienione przeze mnie elementy tworzą spójny i interesujący projekt. Jest tak, jak chciałam, a nawet lepiej!
przed:
w trakcie zmian:
Żeby krople nakleić równo wzdłuż przekątnej komody, do jej dwóch kantów przykleiłam rozciągnięty sznurek, potem wystarczyło tylko nakleić pierwszy rząd kropel - wzdłuż sznurka właśnie - a następnie kolejne, po bokach. Gotowe! ;)
po:
Na koniec kalkulator kosztów, dla zainteresowanych tym, ile kosztowała mnie przeróbka i czy opłaca się w ogóle inwestować w zmienianie zupełnie nowego mebla. Na wstępie odpowiem na ostatnie pytanie: warto. Zdecydowanie warto. Ikea (ale i wiele z innych sieciówek) jest na tyle popularna, że ich meble są w wielu domach, być może nawet odnajdziemy ten sam model u znajomych albo u kogoś z rodziny. Dodanie czegoś od siebie (czy będą to naklejki, czy jakiś kolor, czy np. zmienione gałki) sprawi, że nasz mebel stanie się unikalny, jedyny w swoim rodzaju. Dodatkowo bardziej nasz, odpowiadający indywidualnym potrzebom i wreszcie opowiadający czyjąś prywatną historię.
Ale do rzeczy: koszt.
- komoda IKEA TARVA (lita sosna): 259,- PLN
- czarna farba (puszka): ok. 9,- PLN (użyłam tylko części, więc resztę farby mogę wykorzystać przy innych projektach)
- naklejki Blacksis: 35,- PLN (odbiór osobisty, oszczędziłam więc na kosztach wysyłki)
- gałki do mebli na zamówienie - 6 sztuk (pomysł mój, projekt wspólny mój i dot.design): 95,- PLN (6x14,- + koszty wysyłki)
__________
suma: 398,-
Według mnie cena niezbyt wygórowana, dla mnie na poziomie zupełnie do przyjęcia, biorąc pod uwagę fakt, że takiego mebla nie ma nikt inny, a efekt cieszy oczy i sprawia, że na widok komody uśmiecham się do siebie. (Rodzina i znajomi pytają o nią, zaintrygowani i zaciekawieni, a Mały John świetnie bawił się przy zmianie gałek, pomagał i czuł się ważny, angażując się w "prace remontowe" - czy można chcieć czegoś więcej? ;))
Oczywiście można zaoszczędzić w kilku punktach, można też wydać na przeróbkę więcej... Jakie byłyby koszty mini i maksi?
Zacznijmy od mini, tego przyjemniejszego aspektu.
Komodę TARVA można kupić na dziale z okazjami, tuż przy kasach w Ikei. Mebel z ekspozycji kosztowałby wówczas połowę mniej: ok. 129,- PLN. Dlaczego nie zdecydowałam się na niego? Akurat ten konkretny miał pomalowany front jednej z szuflad na pomarańczowo, a mnie zależało na surowym drewnie - malować chciałam jedynie nogi. Jeśli natomiast ktoś chciałby przemalować fronty właśnie - oszczędziłby 50% ceny komody!
Gdzie dodatkowo szukać oszczędności? Podejrzewam, że każdy z nas posiada w domu jakąś puszkę farby, pozostałą np. po remoncie. U nas była farba biała i pomarańczowa (ta druga z malowania krzesełka - patrz TUTAJ) - gdyby nie zależało mi więc na konkretnym (w tym przypadku czarnym) kolorze, mogłabym skorzystać z tego, co już było "na stanie" ;). Podobnie z gałkami - zamiast kupować nowe, te dołączone do komody mogłabym przemalować i np. markerem dorysować postaci. (Ja wolałam jednak dotyk gałek ceramicznych - z jaką przyjemnością otwiera się teraz szuflady! ;)) A naklejki? Gdyby nie moje "pójście na łatwiznę" tym razem, mogłabym - jak TUTAJ - pokusić się o zrobienie własnych.
Suma przeróbki w tym przypadku - jedynie koszt komody: ok. 129,- PLN. Gdyby ktoś nie miał w domu papieru samoprzylepnego i musiał kupić go ekstra, i tak pewnie zmieściłby się łącznie w 150 złotych.
Można też wydać więcej.
Naklejki zamiast od Blacksis, naszej rodzimej marki, można zamówić od duńskiej marki Ferm Living - wówczas za zestaw czarnych kropli zapłaci się dwa razy więcej - 70,- PLN. Farbę też można wybrać droższą, w markecie budowlanym widziałam puszki nawet o połowę droższe od tej, którą finalnie wybrałam. Droższe mogą być wreszcie gałki - począwszy od drewnianych, geometrycznych (np. TAKICH - po 19,90,- PLN za sztukę), na tych bardziej ekskluzywnych kończąc (np. marmurowe gałki w cenie 62,- PLN za parę czy miedziane w cenie 37,- PLN za sztukę). Wówczas - biorąc pod uwagę najdroższą z opcji - suma wyniosłaby ok. 569,- PLN. (I zapewne można by dać więcej, zależy od dodatków i naszej fantazji... ;))
Jak widać, wszystko sprowadza się do naszych preferencji i efektu, jaki chcemy osiągnąć. Ja jestem zadowolona z finalnego wyglądu komody i jest to dla mnie największa satysfakcja :).
Gałki ekstra! Dzięki za przypomnienie tego rozdziału o naelektryzowanych Hatifnatach :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Dzięki! Mnie też się szaleńczo podobają :D
UsuńHeh, nie ma sprawy ;) Sama z przyjemnością go sobie przypomniałam... Szczerze: nie pamiętałam nawet takiego fragmentu, tak dawno to było... Tym przyjemniej odkrywałam "nowy" morał - że nawet jeśli czuje się potrzebę oderwania od rzeczywistości, rodziny, pragnienie wolności i brak zobowiązań, miłość i tęsknota w końcu zwyciężają - a emocje i mnogość doświadczeń, które życie rodzinne nam serwuje... nie do przecenienia na dłuższą metę ;) Takie pozytywne odkrycie sobie zaserwowałam przy okazji... ;)
Dzięki Ci wielkie za ciepłe słowa :>
Ściskam mocno! :*
Gałki genialne :) Bardzo fajna metamorfoza.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie jestem w trakcie lektury biografii Mamy Muminków :)
Pozdrawiam słonecznie :)))
Dziękuję, cieszę się, że się podoba :)
UsuńOch, koniecznie podziel się wrażeniami! Mam tę książkę na swojej liście "do przeczytania - koniecznie!" i jestem ciekawa, jak tam... (Słyszałam różne opinie: od zupełnie, całkowicie pozytywnych, zachwalających, po dość krytyczne, więc tym bardziej zżera mnie ciekawość ;))
Pozdrawiam ciepło! :)
Piękna mała i nienachalna przemiana! Podoba mi się :))
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo :>
UsuńKobieto jesteś niesamowita! Te gałki będą mi się śniły po nocach! :))) Genialne! Na pewno nikt nie ma takiej komody!
OdpowiedzUsuńJa Cię chyba zatrudnię jako swojego terapeutę albo profesjonalnego łechtacza ego :P Uwielbiam Cię, Ty kochana dziewucho ;) :*
UsuńHeh, mnie się te gałki też śniły po nocach - uspokoiło się, gdy je zamontowałam i doprowadziłam do skutku pomysł metamorfozy komody :P Może to nic - ot, tylko mebel - ale cieszę się jak dziecko :>