Potrafię patrzeć, choć nie zawsze widzę.
Czasami widzę, choć nie chce mi się patrzeć.
Innym razem przymykam powieki, by nie patrzeć wcale.
Bo jestem zmęczona.
Bo nie warto.
Bo coś udaję.
Bo boli.
Mam oczy.
Lubię ich używać, lubię sycić się obrazami, lubię przepływ światła przez siatkówkę.
Czasami pieką, gdy tusz do rzęs miesza się z łzami; nie liczy się powód: czy radość, czy smutek. Czasem reakcja jest taka sama, choć różne motywy. W każdym razie... lubię to poczucie oczyszczenia.
Mam oczy.
I choć nauczono mnie z nich korzystać, nie zawsze robię z nich mądry użytek.
Ty robisz?
Moje oczy - jak wyposażenie standardowe - aparat fotograficzny bez wymiennej karty pamięci, na stałe przy mnie, codziennie, na każde wezwanie wyzwala się migawka, łapię kadry, staram się je zapisać w pamięci, by móc potem przywołać. Nie zawsze się udaje, czasem momenty przebiegają przed oczami - szybko, za szybko. Pozostaje ogólne wrażenie, jakieś smugi światła - tyle z zapamiętanych obrazów (nieraz jeszcze mniej). Codzienne nowe: twarze, krajobrazy, emocje, kąty załamania światła - tak na pocieszenie, w formie zadośćuczynienia za brak dostępu do wszystkich plików zapisanych na dysku twardym.
Mam "Oczy". "Oczy" Iwony Chmielewskiej, a dokładniej jej poetycką i przede wszystkim wizualną książkę o... niewidzących. Ślepcach. Ale wyłącznie tych, których zmysł wzroku został z różnych powodów wyłączony, jest nieaktywny, ale którzy poznają świat na milion innych sposobów. Niewidzący nie są ślepi na świat, na drugiego człowieka.
A czy my - widzący - rzeczywiście zawsze widzimy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz