Relację z ŁDF 2015 podzieliłam na dwa posty, co by bytów jak najmniej mnożyć, a żeby jednocześnie całość była względnie spójna i jak najmniej chaotyczna. Łódzki festiwal to bowiem impreza ogromna, wielość wystaw i wydarzeń mogła przyprawić o oczopląs, zmęczenie źrenic lub przemierzających kilometry nóg, ból głowy (zmuszonej do ciągłego zbierania danych i katalogowania) oraz jednocześnie serca i portfela (kilka z wymienionych zaliczyłam). Trudno byłoby ująć wszystko w jednej relacji, zapewne wiele aspektów, przedmiotów czy inspirujących rozwiązań zgubiłoby się w gąszczu innych, równie atrakcyjnych.
Dlaczego ujmuję razem towarzyszące festiwalowi targi FORMY oraz wyróżnienia must have? Kilka z tych ostatnich miałam okazję dokładnie obejrzeć - z "macankiem" (jak ujęłaby to Dagmara ;)) i testowaniem w pakiecie - właśnie na targach. Dzięki temu mogłam lepiej zrozumieć werdykt jury, zachwycona zarówno stroną estetyczną, jak i praktyczną nagrodzonych przedmiotów.
W sobotę popołudniu przechadzałam się po targach, wieczorem podglądałam wręczenie nagród "must have", w niedzielę odwiedziłam wystawę gromadzącą wszystkie wyróżnione prace. W takiej też (mniej więcej) kolejności będę prowadziła fotograficzną narrację.
***
Łódź. Ulica Piotrkowska, strefa OFF. Wyjątkowe miejsce skupiające twórczy ferment, w powietrzu niemal słychać bzyczenie - wyładowania napięcia komórek nerwowych. Industrialne przestrzenie dostosowane do potrzeb artystów i ludzi z wizją; tu i ówdzie grafiki w oknach pustych hal pofabrycznych, kolorowe wlepki na ceglanych ścianach czy przypadkowych słupach. Barwnie tu - i zewnętrznie, i wewnętrznie: szczególnie jeśli mowa o ludzkich głowach.
To właśnie tutaj odbywały się targi FORMY. Możliwość obejrzenia z bliska przedmiotów, porozmawiania z ich projektantami/twórcami, wreszcie zakupu (czasem z dużym rabatem) - zalet takich wydarzeń wymieniać chyba nie trzeba. Jak wspomniałam, to w tym miejscu miałam okazję po raz pierwszy zobaczyć na własne oczy kilka tegorocznych wyróżnień must have. I choć festiwalowa wystawa skupiała wszystkie nagrodzone przedmioty, jedynie targi stwarzały możliwość sprawdzenia ich w działaniu. Wystawa - jak na "muzealne" warunki przystało - serwowała nam wlepkę przekreślonej dłoni, wyraźny komunikat: "Nie dotykać! To eksponat!" Na targach dotykać wręcz należało.
Papier do pakowania i betonowe doniczki firmy Plastiflora - urzekły mnie nie tylko formą i wzorami, ale i ceną. (Osłonkę koniecznie muszę sobie sprawić - właśnie takiej szukałam!)
Pierwsze z wyróżnień must have wyłowione na targach (o czym dowiedziałam się dopiero na rozdaniu nagród, brawo ja): mebelki dla lalek MALI MODERNIŚCI. Na wystawie festiwalowej zaprezentowano sam produkt - suchy, niezaaranżowany. Tymczasem na targach... Komentarz chyba zbędny, prawda? (Spodobał mi się ten dywan. Studio Projektowe Mali zapowiedziało powiększanie skali. Trzymam za słowo!)
Powyżej dwa z wyróżnień must have.
Po lewej: kołdra MyAlpaca. Wypełnienie włóknem alpaki (którego można było dotknąć, organicznie wręcz doświadczyć miękkości materiału), kołdry ręcznie pikowane. Ultra lekkie, niesamowicie przyjemne w dotyku, ciepłe. Dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Powoli zaczynam zbierać pieniądze: Mały John i Fasolek zasługują na swoje własne kołderki.
Po prawej: żaba (projekt M&W Małolepszy). Niby zwykła zabawka, niby nic intrygującego, ciekawego na dobrą sprawę. Ha, błąd! Na targach miałam możliwość zobaczyć ją w ruchu - imitowała typowe dla tego zwierzęcia skoki i poruszanie paszczą! Bez śrubek, bez udziwnionych mocowań, działająca jedynie dzięki sile docisku (i fizyce). Podobno na tej żabie młodzi projektanci uczą się zasad konstrukcji (widać nie tylko biologia ma praktykę w tym zakresie ;)).
kablojad - mój ulubieniec i osobisty must have, gdy Mały John będzie na etapie szkolnym; Porządek w kablach być musi! |
ceramika Ende - po prostu piękna |
Zwiedzających było wielu. Niektórzy mocno skupieni na designie, z wymiętoszoną żółtą ulotką-planem festiwalu w rękach, inni przypadkowi - jak ci panowie powyżej, wypoczywający na kanapie. |
***
Czas na wyróżnienia must have sensu stricto. (Na wystawie wzbogacone pracami biorącymi udział w konkursie "make me".)
Na rozdanie nagród przybyłyśmy spóźnione, wobec czego wszystkie miejsca były już zajęte (stojące także), a możliwość podejrzenia czegokolwiek znikoma (szczególnie dla mnie, mierzącej ok. 157 cm Hobbitki). Wtedy wpadłam na szalony pomysł. Poszłyśmy z dziewczynami za rusztowanie, z którego wykonana była widownia; ukryłyśmy się we wnęce przeznaczonej na schody, skąd - pomiędzy stopniami - wszystko (albo prawie wszystko) było świetnie (albo prawie świetnie) widoczne. Zdjęcia robiłam, przecisnąwszy się maksymalnie pod podest - na tyle blisko, by widzieć jak najwięcej, na tyle daleko, by ciążowe krągłości nie przeszkadzały w uwiecznianiu wydarzenia. Znajcie moje poświęcenie, a co! ;)
mebelki MALI MODERNIŚCI; właśnie w tej suchej formie prezentowane były na wystawie |
Powyżej nagrodzone kubki MODERN wraz z zarysem profilu nagrodzonego, a poniżej wyróżniony przedmiot na żywo, już na wystawie.
Geometryczne kształty oraz kolory (i żywe, i stonowane, szczególnie dobrze prezentujące się razem, jak poniżej) uwiodły mnie, nie będę zaprzeczać.
drewniane oprawki na okulary - wprost przepiękne |
Powyżej Oskar Zięta, twórca najpiękniejszego lustra, jakie widziałam. Przypomina ogromną kroplę wody, w której można się przejrzeć. Lustro Tafla robi spektakularne wrażenie. Bez złotych ram lub udziwnionych zdobień, wystarczy inspiracja płynąca wprost z natury.
Selfie w lustrze-tafli musi być! ;) |
Poniżej design w służbie społeczeństwu.
Lustro Tafla powinno zadowolić każdą kobietę: spoglądając w doń od frontu, obserwować możesz swoje niezmienione odbicie (i zrobić profesjonalny - dopasowany do warunków rzeczywistych - makijaż), stojąc z boku lustro Cię wyszczupli. Działa, sprawdziłam.
Obok buty "z odzysku" - idealne na miejsce spacery, gdy człowiek chce skupić się na ekranie telefonu (tfu!, pardon, smartfonu) albo sklepowych wystawach, w miejsce kontemplacji chodnikowych śmieci, w tym przypadku rzuconych byle gdzie przeżutych gum. Święty spokój, sumienie (i chodnik) czyste. A my oryginalni.
Powyżej główna nagroda "make me": projekt Z owadów Marlene Huissoud. Przykuwający wzrok, dosłownie; przy stole z tymi mizernie skonstruowanymi rombami ułożonymi w heksagonalne kształty (bo i odwołującymi się do miodowych plastrów) stałam chyba najdłużej.
Bardzo ładne zdjęcia, gratulacje :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
UsuńHaha, śpiący panowie najlepsi ;) A tak na poważnie to widać że bardzo fajna impreza i dużo się działo. Mebelki urocze i kablojad genialny. Brawo za pomysłowość z wykonaniem zdjęć :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)))
Haha, jak ich zobaczyłam, nie mogłam się powstrzymać od strzelenia foty :P Ale faktycznie - jak ich, dajmy na to, kobita na targi wyciągnęła, co się będą panowie przemęczać. Kanapa była, napoje i prowiant obok... Idealne miejsce dla towarzyszy głodnych estetycznych doznań kobiet ;)
UsuńNo kablojadem to się jaram niemalże! Już go widzę na biurku młodego. Chociaż biurka jeszcze nie ma :P
Bardzo Ci dziękuję za ciepłe słowa :)
Pozdrawiam ciepło!
Marta, uwielbiam Twoje zdjęcia! <3
OdpowiedzUsuńMój miodku kochany, Ty :> Dziękuję ;> :* (W takich chwilach serce mi rośnie!)
UsuńBardzo fajna relacja. Bardzo fajne zdjęcia. Bardzo fajny blog.
OdpowiedzUsuńPo trzykroć dziękuję! (W pierwszym odruchu chciałam napisać: "Bardzo fajny komentarz." :P)
UsuńTakie słowa z Twoich ust to najlepsze połechtanie mojego ego, jakie ostatnio zaliczyłam... Ale mi fajnie i dobrze, dzięki! (Zapominam o zatkanych zatokach, katarowym nieczuciu smaku i innych wątpliwych przyjemnościach z przeziębienia - jest mega ;))
I co ja mogę teraz powiedzieć... Chyba tyle, że się wzruszyłam! Dziękuję!
UsuńI ZDROWIEJ!!! Wiele przed nami :)
Jaka Ty kochana jesteś! :* :)
Usuń