Kiedy niecały rok temu oglądałam zdjęcia dekoracji z chrztu małego Franka (TUTAJ), byłam pod wrażeniem pomysłowości Gu i jej dbałości o szczegóły. Nie wiem dlaczego, ale wcześniej nie myślałam o chrzcie w kategoriach dekoracji czy nawet utrzymania jakiejś spójności estetycznej. Może tak to jest z uroczystościami kościelnymi, w których główną rolę gra biel i które przez długi czas zamknięte były w sztywnych (choć przez nikogo tak naprawdę niewyartykułowanych) ramach. Śluby chyba najszybciej zdołały się z tego wyłamać (kapitalne przykłady możecie odnaleźć na stronie Green Wedding Shoes, która swego czasu - jeszcze jako blog - była dla mnie nieocenioną inspiracją), może z uwagi na fakt, że nie wszystkie muszą być kościelne, a więc dopasowane do czyichś wymogów/zaleceń/wskazań...?
Zastanowiło mnie to. Czy naprawdę Chrzty i Komunie (nie mówiąc o części ślubów) muszą wszędzie wyglądać niemal identycznie, bez odrobiny samoświadomości estetycznej? Dobra, nie każdy rodzic ma bzika na punkcie dekoracji i nie każdy będzie rozmyślał o, przykładowo, temacie przewodnim urodzin dziecka na pół roku przed planowaną imprezą. Ale taka nisza? Bo prócz Gu (z jej wcześniejszym postem w tym temacie TU) i Izy (Colores de mi alma) na blogach wnętrzarskich cisza (A może się mylę? Wyprowadźcie mnie z błędu! ;)). Mama Mata i Leo (TUTAJ) rzuciła coś w tym temacie, Aneta (AneaArt) pokazała swoją wersję szatki chrzcielnej, ale to dla mnie wciąż za mało... A inspiracji jest tak wiele! Może nią być chociażby dekoracja TEGO stołu...
Oczywiście, najważniejszy jest Sakrament. Wszystko dookoła to tak naprawdę dodatek, ale w dobie uważnego oka, kreatywnej głowy i niemal nieskończonych możliwości dobrze by było, gdyby dodatek był miły: sympatyczny dla tego oka, pobudzający dla tej głowy i udowadniający, że chcieć to móc.
Dlatego - od momentu wirtualnych odwiedzin u Gu pewnego lipcowego dnia zeszłego roku - nabrałam stuprocentowej pewności, że chrzest Lady Marion (wówczas myślałam, że kolejnego Franka ;)) będzie musiał mieć odpowiednią oprawę.
Chrzciny i Komunie - problemem dekoratorskim może być urządzanie ich poza domem i/lub stosunkowo zamknięta lista możliwości. Bo o ile przy ślubie motywem przewodnim może być cokolwiek (obecnie nawet kolor), o tyle dwa pierwsze sakramenty zamykają się w bieli i symbolach ściśle związanych z religią. Pole do popisu - jeśli nie chcemy specjalnie szaleć, być ekstrawaganccy czy dziwni - mamy zawężone. Gotowce? Często ocierające się o kicz, trudno znaleźć coś stonowanego, skromnego, a jednocześnie interesującego. Dlatego postawiłam na przedmioty wykonane ręcznie, według z góry założonej koncepcji. Moty przewodni? Biała gołębica - Duch Święty.
DEKORACJA DOMU
Na ścianie białe kule honeycombs, które wiszą sobie zacnie od urodzin Małego Johna (w tej konfiguracji od Świąt Bożego Narodzenia), pod sufitem delikatna girlanda, a na chmurkowej tablicy odpowiedni rysunek kredą. Do tego kwiaty - koniecznie białe, koniecznie jak najbardziej naturalne, bez wstążek czy innych dodatków.
ZAPROSZENIA
Gdybym miała przygotowywać zaproszenia, wyglądałyby jak te poniżej. Szary, gruby papier, złote naklejki od House Doctor i kształt gołębicy wycięty z samoprzylepnego papieru. Ale ponieważ nie chciałam "wielkiej imprezy", a jedynie miłe spotkanie po chrzcie na kawie, torcie i ciachu, z papierowych zaproszeń zrezygnowałam, a to przykładowe zszyłam po bokach, dodałam wstążki i powstała pamiątkowa koperta na kartki, które Lady Marion dostała tego dnia.
naklejki House Doctor - opakowanie 60 sztuk za 6,50 - kapitalny układ ;)
BIAŁA SZATA
Przy okazji chrztu Małego Johna po raz pierwszy przeglądałam szatki dostępne w sklepie z dewocjonaliami. Pamiętam przeżyty szok, zwłaszcza gdy przede mną położono dziwne "coś" ze śliskiego materiału, z przykładowym imieniem malca i datą chrztu wymalowanymi klejem z brokatem. (Brrr, do tej pory wzdrygam się na to wspomnienie!) W efekcie Mały John skończył z maminym niemowlęcym kaftanikiem na piersi (coś na wzór chrzcielnej sukni brytyjskiej rodziny królewskiej, która przechodzi z pokolenia na pokolenie ;>). Dla Lady Marion postanowiłam szatkę uszyć. Koncepcja powstała dość szybko. Pozostało kupić złote nici i przysiąść do maszyny...
Boki obszyłam koronką, a sama biała szata powstała z materiału, z którego zrobiłam sukienkę dla córci - o czym nieco niżej.
Jeśli macie ochotę na taką białą szatę, piszcie śmiało na rusek.cabaj@gmail.com. Wkręciłam się! ;)
TORT na chrzest
...zrobiłam sama. Ha, jak wszystko, to wszystko! ;) Biszkopt powstał według TEGO przepisu (nie dodałam jedynie kakao), do tego krem (kupny, geniuszem nie jestem, a przygotowywany przeze mnie krem... zważył się - heh, ideałów nie ma ;)) i poncz z wiśniowego kompotu. Na to cukrowe masy od lekarza ratującego życie niejednej pani domu: dr. Oetkera. Pierwsza - okrągła, gotowa do wyłożenia na tort właśnie (zaoszczędziłam dzięki temu wiele pracy), kupiona w sklepie rodzaju "kuchnie świata" i druga - plastyczna, kupiona przed Wielkanocą w Biedronce - to z niej uformowałam gołębicę. Jeszcze tylko złoty barwnik spożywczy i tort na chrzest gotowy!
UBRANKO na chrzest
Na targach designu dla dzieci Guga (moja relacja TUTAJ) kupiłam Lady Marion białą sukienkę w szare krople. Szwagierka oceniła, że kreacja byłaby idealna na chrzest - rozważałam bowiem różne opcje ubioru naszej najmłodszej, wciąż nie potrafiąc się na nic zdecydować. Spojrzałam wówczas krytycznie na trzymane w rękach odzienie i stwierdziłam, że faktycznie... Krople mogłyby symbolizować obmycie w wodzie, jednocześnie mogłyby same w sobie stanowić interesujący motyw przewodni "imprezy".
Ale nic z tego. Mąż zakomunikował, że biała - jedynie czysto biała sukienka może spoczywać tego dnia na naszej córce. Cóż, pozostało mi się podporządkować... A ponieważ nie chciałam wydawać pieniędzy na gotowe białe sukienki (Wielu pieniędzy, bo drogie to jak nie wiem!), w większości zresztą stricte balowe, co mnie w ogóle nie interesowało, uszyłam ją sama.
Powstała z damskiej koszuli nocnej (takiej halki) i bluzeczki z falbanami. Przy pierwszej podobał mi się haft na piersi i interesująca faktura materiału. Przy drugiej - wspomniane falbany, które dodały całości nieco objętości (i romantyzmu). Do tego dziergana czapeczka i Lady Marion wyglądała niemal jak dziewczynka z czasów Jane Austen.
Jak Wam się podoba końcowy efekt?
Duma z siebie jestem, że udało mi się zgrać różne elementy i przemycić wszędzie motyw przewodni. Całość wyszła spójnie i dokładnie tak, jak zaplanowałam: stonowanie i z przemawiającą do mnie estetyką.
Was też do tego zachęcam: twórzcie własne koncepcje i wprowadzajcie je w życie. Dzięki temu rodzinna uroczystość będzie niezapomniana, a pociecha zyska wyjątkową (bo jedyną w swoim rodzaju) pamiątkę. If you can dream it, you can do it!
Pięknie i spójnie to wymyśliłaś, lubię taką prostotę. Sukienka cudna! Możesz być z siebie dumna :)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję, Kochana Ty moja :>
Usuń