Za miesiąc we Wrocławiu rusza III Międzynarodowy Festiwal Dobrych Projektów Wroclove Design (18-22 maja). W tym roku pod hasłem:
Właściwie... Skąd pomysł na taką myśl przewodnią? Odpowiedzi na to pytanie nie trzeba długo szukać - wystarczy rozejrzeć się wokoło; jak grzyby po deszczu powstają przecież kolejne festiwale designu, targi z dizajnerskimi (A jakże!) przedmiotami, ubraniami, meblami - całym spektrum rzeczy mniej lub bardziej przydatnych, ale zawsze zaprojektowanych. No właśnie... To może clue wszystkiego: czy dobrze rozumiemy określenie "design"? Czy jego znaczenie się nie rozmyło, nie oznacza dzisiaj wszystkiego i nic jednocześnie? Czy producenci, sprzedawcy, nie nadużywają go czasem? Jest przecież takie modne...
Co to jest ten cały design/dizajn i czy warto w niego inwestować? (Bo odnaleźć można i szalonych łowców wszystkiego co designerskie, bo... dizajnerskie, jak również przeciwników ślepego podążania za trendami, którzy zdają się zatrzymywać swój wehikuł z piskiem opon i - jeśli nie robią efektownego "w tył zwrot" - stają w miejscu, w roli obserwatorów albo świadomie ignorujących.)
Mój mąż nie znosi określenia "modne" - jeśli zdarzy mi się przypiąć ten epitet do jakiejkolwiek kupionej rzeczy, ślubny od razu się do niej zraża. I zapewne ma trochę racji: kupowanie wyłącznie po to, by pasować do innych, być na czasie, nie jest zabiegiem najmądrzejszym. Bo o ile zupełnej sensowności nie można temu odmówić (stajemy się częścią jakiejś większej całości, uzyskujemy przynależność, łatwiej nam pozyskać różne kontakty, odnaleźć się w tłumie), o tyle na dłuższą metę nie ma to sensu: mody przemijają, ludzkie gusta się zmieniają. A bez wypracowania własnego stylu (również życia) jesteśmy tylko ślepymi myszkami wpatrzonymi w innych (Oksymoron, co?).
- czytamy na stronie festiwalu.
Konsumpcja dla samej konsumpcji? Błędne koło. Otaczanie się coraz większą ilością rzeczy, które często wcale nie są nam potrzebne, którymi szybko się nudzimy. A chcemy coraz więcej i więcej, apetyt rośnie... Nie bez przyczyny obecnie modny ( - ha, słowo klucz, mężowskie tabu, ale w tym przypadku określenie pozbawione negatywnego wydźwięku) jest minimalizm (nie tylko w odwołaniu do skandynawskich wnętrz). Kupować mniej, ale rozsądnie: z dobrej jakości materiałów, rzeczy potrzebne, które wystarczą na dłużej, dłużej będą sobą cieszyć. Niepotrzebne będą jedynie zagracały, trzymały nas w miejscu, zabierały przestrzeń (momentami wręcz oddech). Wiele poradników ostrzegających przed zakupoholizmem radzi: patrząc na dany przedmiot, zadaj sobie pytanie: Czy to naprawdę jest mi potrzebne? Różne rzeczy spełniają różne funkcje. Czasami coś wyłącznie estetycznego ma takie być - ma upiększać naszą przestrzeń życiową, sprawiać, że dobrze czujemy się w swoim otoczeniu. Z drugiej strony należy uważać - nagromadzenie takich przedmiotów może przynieść odwrotny skutek! Najważniejszy jest zdrowy rozsądek i umiejętność - w miarę możliwości - wypracowania złotego środka. Ja w ten sposób, dla przykładu, powiedziałam "nie" kolejnym melaminowym kubkom firmy Rice - bo chociaż piękne są, a nowe kolekcje mamią nietuzinkowymi grafikami, nie są mi wcale potrzebne w takiej ilości - mam ich w domu już wystarczająco dużo! (Tak dużo, że nie jesteśmy w stanie na tyle ich zabrudzić, by wszystkie były w użyciu, wobec czego część leży odłogiem w szafce. Nie o to chyba chodzi, prawda?) Inny przykład: w zeszłym roku pozbyłam się ubrań, w których nie chodziłam albo które wykonane były ze sztucznych materiałów (poliester, akryl). Uzbierałam... 17 pełnych siatek! (Sic!) Efekt? Moja szafa gwałtownie opustoszała, a ja mam mniejszy problem z porannym wyborem: Co na siebie włożyć? Pozostały ubrania, które lubię, z których mogę stworzyć kilka codziennych zestawów. Podobnie (choć - przyznaję - z mniejszą skutecznością) staram się czynić z szafą dzieci.
Przyznajcie się, nierzadko słysząc hasło "sale" lecicie jak ćmy do światła, żądne złapać okazję. Nie ma się co wstydzić, też tak mam. I dobrze, bo okazje po to są, by z nich korzystać, ale z głową. Ja np. przestałam kupować kolejne koszulki tylko dlatego, że kosztowały "dwie dyszki". Stałam się też (co w moim przypadku trudniejsze) bardziej wybredna w zakupach dotyczących wnętrz. I chociaż zdarza mi się jeszcze zgrzeszyć, coraz częściej łapię się na tym, że produkty wrzucone do internetowego koszyka po kilku dniach przestają mnie nęcić. (Przy okazji: to bardzo dobry sposób na "zdrowe" zakupy: trzymać taki koszyk w stanie zawieszenia przez jakiś czas. Jeśli po jego upływie i rozważeniu różnych "za" i "przeciw" nadal chcesz mieć te przedmioty - kup. Prawdopodobieństwo zakupowego kaca raczej Cię wtedy nie dotknie.)
Festiwal jest idealnym pretekstem, by szerzej zastanowić się nad zjawiskiem. Z pewnością pomogą w tym wystawy, m.in. Pieniądze a Design (z próbą odpowiedzi na pytanie, jaką wartość mają pieniądze), Generation G (‘G for Generosity not Greed’ – „H jak hojność a nie chciwość”) (z namysłem: Więcej za mniej czy mniej znaczy więcej?) czy MUST EAT (o jedzeniu - dlaczego jemy i kupujemy za dużo). A może kluczem do sukcesu jest powrót do źródeł, m.in. rękodzieła? W ramach warsztatów Powrót do rzemiosła będzie można zabawić się w introligatorskie DIY i stworzyć notatnik według własnego projektu.
Podejrzewam, że każdy znajdzie tu coś dla siebie; festiwal podzielono na kilka stref tematycznych, układających się według wzoru:
| KIDS
ARTS & CRAFTS | POSTMORTAL | FRESH
TECHNOLOGY | FOOD DESIGN |SPORT & RELAX
Ciekawi? Zapraszam na stronę oficjalną Wroclove Design!
Zapowiada się świetna uczta dla oko :) Szkoda, że i tym razem mnie ominie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Marta
Mnie raczej też, bo marne szanse, bym się wyrwała z domu, a weekend spędziła we Wrocławiu... A zapowiada się obiecująco... :)
UsuńPozdrawiam ciepło!