Pod koniec wakacji mój synek (tfu! winnam rzec raczej: syn! wszak dorasta mi dziecin...TFU! DZIECKO moje dorosłe, coraz dojrzalsze!*) będzie kończył cztery lata. Cztery lata! Choć nadal przyłapuję się na tym, że patrzę na niego jak na moją małą kruszynkę, moje maleństwo, z każdym dniem rośnie mi chłopina, mężnieje. Dłonie już nie te, co kiedyś: dawniej delikatne i mięciutkie, podobne do rączek Lady Marion; dzisiaj męskie w wydaniu mini - zahartowane kopaniem w piaskownicy, stukaniem o siebie metalu (resoraki), walką wręcz z tatą. Klatka piersiowa - kiedyś taka drobna, dziecięca - przybrała nieco ciała, a wraz z nim - mięśni. "Ubity taki", podsumował kiedyś budowę ciała Małego Johna jego tata (i nie miał bynajmniej na myśli, że nasze dziecko całe w siniakach-trofeach/pamiątkach z zabawy).
_________
*
Mały John zwykł mnie poprawiać w takich chwilach: Maaaaamo! Nie
chłopiec, ale chłopak! Także ten-no... dobrze sobie matkę wychował. Sama
się poprawia... ;)
Jeszcze nie zaczęłam myśleć o przyjęciu urodzinowym; za wiele się dzieje, bym mogła spokojnie snuć plany rodzaju: A co zrobimy za dwa miesiące... Ostatnio czas tak szybko biegnie, że próbuję rozliczyć się z tego, co powinno być na JUŻ, na TERAZ. (A to odległe KIEDYŚ i tak zapewne stanie się Jutrem całkiem niedługo...)
Przypadkiem jednak (choć może nie całkiem, jak to zwykle bywa z inspirującymi przypadkami) natrafiłam ostatnio na zdjęcie tortu, który mnie zachwycił. Który sprawił, że poczułam, jak wypełniająca mnie miłość rozlewa się na stół, rozsypuje jak te kolorowe cukierki-posypka.
zdjęcie: Merrilee Liddiard, blog Mer Mag (źródło)
Merrilee Liddiard, autorka Mer Mag i książki z kreatywnymi pomysłami na zabawy z dzieckiem ("Playful"), stworzyła go z okazji dziesiątych urodzin swojego syna. Niby nic, powiecie, niby normalka, przecież takie chorągiewki wbite w powierzchnie wszelkiego typu dawno już obiegły sieć i to w sumie takie nihil novi sub sole. A tu nie!
Na każdej z dziesięciu chorągiewek znajduje się cecha, która sprawia, że chłopiec jest dla bliskich wyjątkowy. Sam tort Merrilee nazwała zresztą: A ’10 Things I Love About You’ Birthday Cake. Co za wspaniały, inspirujący i wzruszający pomysł!
Mój synek nie potrafi jeszcze czytać, więc w jego przypadku zadziałałaby zapewne kolory, cukierkowy efekt "WOW" i potem frajda z wymachiwania chorągiewkami, ale zastanawiam się, czy nie powbijać w ciacho naszych życzeń dla niego. I tak co roku - ze staraniem, by życzenia były różne i płynęły prosto z serca... Tak jak jego słowa, które wypowiada do nas przed położeniem się spać: zamiast oklepanych "Dobranoc!" czy "Słodkich snów!" słyszymy od niego: "Dużo prezentów! Wiele choinek! Buziaków!"
I chować te urodzinowo-tortowe chorągiewki do pudełka z pamiątkami, może jakiejś starej puszki, czegokolwiek... A po latach wyciągnie je sobie i - umiejąc już czytać - będzie przeżywał minione urodziny na nowo...
Zdjęcie wykorzystane w poście udostępniłam za zgodą autorki, Merrilee Liddiard.
Link bezpośredni znajdziecie w podpisie ("źródło").
PS. A jeśli nie takie ciacho, może takie?
zdjęcie: Merrilee Liddiard, blog Mer Mag (źródło)
Zapraszam Was do Mer Mag - ostatnio siedzę tam bez przerwy!
Znacznie bardziej podoba mi się ten pierwszy tort. To za sprawą tej posypki - jest bardzo urocza i taka niezwykła. Zwłaszcza w takiej scenerii jak na zdjęciu ;) Jeśli nie zdecydujesz się na jego samodzielne wykonanie to jestem przekonany, że każda w miarę ogarnięta cukiernia zrobi to za Ciebie za przyzwoite pieniądze. :)
OdpowiedzUsuńTo prawda ;) Jest kolorowy i taki dziecięcy, radosny... A jeśli w środku byłyby jeszcze jakieś inne słodycze: lentilki, żelki... :P Szał po prostu! Jeśli bym się na niego zdecydowała - zrobiłabym sama :D Nie odmówiłabym sobie tej przyjemności! ;D
UsuńPierwszy tort ekstra i patera tez;)
OdpowiedzUsuńHahah, to prawda :D Detale robią efekt ;D
Usuń