7/04/2016

metamorfoza powierzchni gładkich w minutę, czyli o upadku dozownika do mydła

Jeśli jesteś rodzicem, zapewne to znasz: dziecko wbiega (lub, usypiając naszą czujność, wkracza krokiem dostojnym, powoli) do kuchni lub łazienki, zabiera się za mycie rąk lub inne poważne zajęcie, następuje chwila swobodnej, niezmąconej ciszy i wówczas... Trzask! Bach! Plusk! Trach! *plus wszelkie inne onomatopeje, które skojarzą Ci się z sytuacją

Tak było kilka tygodni temu, gdy Mały John poszedł do łazienki umyć zęby. Ofiarą był dozownik do mydła. Ładny taki, w sumie, na allegro złowiony po tym, jak młodzian ukatrup...eeee, strącił poprzedni. Ponownie stanęłam więc przed wyzwaniem znalezienia następcy. I jak to ja: celowałam albo w drożyznę (80 albo nawet 150 złotych za dozownik? Serio, Marta?!), albo w produkty już wycofane ze sprzedaży (To chyba największe rozczarowanie: widzisz ideał na stronie, ale nie możesz go zamówić. Okropność!). W efekcie - bez polotu, zalatując nudą - padło na Ikeę, która zresztą miała wtedy zniżkę na akcesoria do łazienki. Wybrałam sobie najtańszy model (naszego pierwszego już nie było - typowe) - wydawał się w miarę w porządku, w dodatku kosztował niecałego piątaka. Mąż pojechał, obiekt obejrzał i męskim okiem magistra inżyniera ocenił, że bubla takiego to nawet za darmo brać nie warto - plastik zaczął bowiem żółknąć już w sklepie.
 - Wejdź na stronkę i zobacz sobie te, które teraz oglądam - rzucił przez telefon i w ten sposób wybraliśmy dozownik z bielonego szkła. 

Na stronce wyglądał lepiej, w rzeczywistości... czegoś mi w nim brakowało. Pojawiło się wówczas pytanie: jak szybko i ciekawie ozdobić dozownik do mydła?

W grę nie wchodziły ani wstążeczki, ani tasiemki, ani nawet naklejki (choć jak teraz to rozważam, nie byłby to wcale głupi pomysł). Postanowiłam użyć flamastra do ceramiki, który dawno przestał służyć mi do celu, w jakim go stworzono.

Przechodząc więc do sedna:


Całość jest tak banalna, że nawet głupio o tym pisać, czynność werbalizować, ale niech tradycji tutoriali stanie się zadość: bierzesz marker/flamaster do gładkich powierzchni (do porcelany, płyt CD czy inny tego rodzaju) i na dozowniku rysujesz/piszesz, co chcesz. To wszystko! Najwięcej czasu zajęło mi decydowanie się na wzór i próbne rysunki w notesie. A samo ozdabianie? Krótka próba narzędzia (gdyby ręka się gdzieś zsunęła, bezbożna, kreśląc linię koślawą, zawsze lepiej mieć pewność, że krzywiznę można usunąć) i można przystępować do dzieła:




Jak widać, całość zajęła nieco ponad minutę. Łatwizna, prawda?
Tak prezentuje się efekt końcowy:



Według mnie, od razu lepiej! Aż przyjemniej go używać... ;)

8 komentarzy:

  1. O mam taki w kuchni!
    Tutorial prosty, ale jaki fajny wzor! Jestem pewna, że nie wpadłabym na coś tak uroczego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No coś Ty! Właśnie po Tobie bym się spodziewała czegoś kreatywnego! :)

      Dzięki, Ci, Bejbe :* ;)

      Usuń
  2. W prostocie siła! I masz ładny i praktyczny gadżet, wpisuję na moją listę "do zrobienia" (chyba ma już parę metrów)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam kilka notatników, w których notuję pomysły warte opracowania... Ech, może kiedyś znajdzie się na to wszystko czas :P

      (powinna być możliwość dostawania go w prezencie albo chociaż zatrzymywania pstryknięciem palca chwili :P)

      Usuń
  3. Prosto, szybko i z dużym efektem WOW! - to moje motto dla wszystkich DIY, a Twoje wykonanie absolutnie się w nie wpisuje. Napis jest genialny, a całość wygląda bardzo 'niechlujnie' w taki profesjonalny, wypracowany sposób :)
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah, spodobało mi się to ">>niechlujne<< w profesjonalny sposób" :D Dziękuję Ci!

      Usuń
  4. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń