Skoro mój syn zdecydował, że to strażacy mają być tematem przewodnim jego przyjęcia urodzinowego, nie mogłam wybrać inaczej: tort musiał przyjąć kształt wozu strażackiego. W sieci poszukiwałam inspiracji i znalazłam kilka pomocnych instruktaży (polecam filmik TUTAJ albo wpis TUTAJ). Ostatecznie proces przycinania i kształtowania tortu wypracowałam sama - zasadę co do biszkoptu i jego cięcia miałam jedną: miało być w jednej blaszce i bez zbędnego kombinowania. Udało się!
Jak zrobić tort w kształcie wozu strażackiego?
Po pierwsze, należy przygotować biszkopt.
Jak zwykle korzystałam z TEGO przepisu - jest niezawodny. Moją jedyną modyfikacją było dodanie pudru buraczanego - chciałam uzyskać czerwony odcień ciasta (kolor przewodni przyjęcia). Masa miała cudną, różową barwę...
...ale po upieczeniu nie pozostało po niej śladu. Natomiast uzyskany efekt pozytywnie mnie zaskoczył; w żółtej masie można było bowiem odnaleźć buraczane drobinki, dzięki czemu całość przypominała... ogień. Czerwień, pomarańcz, żółć - naprzemiennie, razem, zmieszane. Idealnie! (Choć przypadkowo.)
PS. Smaku buraków nie dało się wyczuć, jedynie delikatna, baaardzo delikatna nuta przebijała się w momencie, kiedy wiedziało się, że są one w składzie i szukało ich zmysłami...
Przejdźmy jednak do sedna: jak upiec i pokroić biszkopt, by zbudować z niego wóz strażacki?
Chciałam w jednej blaszce i tak zrobiłam: wybrałam zwykłą, prostokątną, o standardowym kształcie. Proporcji masy z przepisu na biszkopt nie zmieniałam. Ostudzone ciasto pokroiłam wedle schematu poniżej:
Część najdłuższa (dolna) będzie swoistą podstawą, przedzielone (górne) będą szoferką i tyłem wozu strażackiego - zrobiłam je nieco węższe niż spód, ale ogólnie główne cięcie powinno biec mniej więcej pośrodku ciasta.
Poniżej widać odcięty fragment ciasta (który można od razu spałaszować ;)) - chciałam uzyskać przerwę między szoferką a tyłem wozu, wobec czego wycięłam ten fragment.
Każdą z tak podzielonych części podzieliłam na pół na kolejne blaty ciasta. Teraz nastąpił moment najważniejszy (może poza końcowym dekorowaniem): budowanie tortu. Jako poncz wykorzystałam rozcieńczony domowy dok z jagód.
Potem przyszła kolej na krem. Wypróbowałam przepis mojej cioci, który znajdziecie TUTAJ. (Wreszcie udało mi się wykonać domowy krem o takiej konsystencji, jaką zawsze chciałam uzyskać!) Jego smak? Czekoladowy, z delikatną goryczką gorzkiej czekolady - dodatek mlecznej ją łagodził.
I tak budowałam, piętro za piętrem... Ponczowanie i pokrywanie kremem... Plus kolejna warstwa... I znów od nowa, aż do końca!
Na koniec pozostaje cały tort pokryć kremem - równiutko, będzie on bezpośrednio pod lukrem plastycznym, więc najlepiej już na tym etapie wyrównać wszelkie nierówności. Co by potem było łatwiej.
A teraz zabawa... Wyciągamy lukier plastyczny, rozwałkowujemy (musimy pamiętać o tym, że należy podsypywać go cukrem pudrem, nigdy mąką!), pokrywamy nim tort, wyrównujemy... Z pozostałej masy formujemy detale (felgi, zderzaki, wąż strażacki, drabinkę, szyby okienne i tak dalej...). Ponieważ nie dorwałam lukru plastycznego w kolorze szarym, zdecydowałam się na malowanie jasnego srebrnym barwnikiem w proszku. Efekt nie do końca wyszedł tak, jak planowałam, ale i tak nie jest najgorzej. Najbardziej podobało mi się "srebrzenie" drzwi do kabiny - barwnik na tle czerwonego prezentował się niezgorsza.
Detale przyklejałam do lukru plastycznego, uprzednio delikatne pokrywając je lub maczając w ponczu.
Jako koła wystąpiły ciastka Oreo - można je kupić w zestawie po cztery sztuki (cena w Rossmannie: 1,69 PLN), czyli idealnie, a ich faktura oraz kolor doskonale udają prawdziwe opony.
Jako kogut wystąpiły żelki A kuku, a wycięte - jako światła przednie i tylne.
Efekt końcowy:
dodatek o użytych składnikach
- bez "sponsoringu", ale dla uzupełnienia wpisu -
Użyłam lukru plastycznego marki Renshaw - bodaj jako jedyny zawierał naturalne barwniki (dlatego też wybrałam odcień rubinowy, nie czerwony - co było tylko na korzyść, bo uzyskałam piękny, głęboki kolor wozu strażackiego). Wszelkie inne znalezione przeze mnie czerwone lukry plastyczne zawierały przeważnie czerwień koszenilową - syntetyk, spożywany w większych ilościach nawet rakotwórczy! (Nie mylić z koszenilą - czyli barwnikiem naturalnym uzyskiwanym ze sproszkowanych pancerzyków owadów żerujących na kaktusach, który - mimo ewentualnego zniesmaczenia - nie powoduje żadnych skutków ubocznych.) Na pewno alergizujący, więc nie chciałam mieć z nim nic wspólnego! Szukanie zamiennika było trudne, ale udało się. Sam lukier ma dziwnie (bo zaskakująco) kwaskowaty posmak, truskawkowy, jak określili to Mały John i moja mama. Jest bardzo łatwy w formowaniu, choć przy wałkowaniu musiałam go podsypywać cukrem pudrem.
Do pokrycia całego tortu (z maleńkim naddatkiem) użyłam dwóch opakowań, czyli pół kilo lukru. (Jasnego połowę mniej.)
Do pokrycia całego tortu (z maleńkim naddatkiem) użyłam dwóch opakowań, czyli pół kilo lukru. (Jasnego połowę mniej.)
Jako barwnika - tym razem srebrnego - użyłam sypkiego marki Squires Kitchen. Nie wiem, może nie potrafię go odpowiednio rozpuszczać albo nakładać, ale po raz kolejny (wcześniej używałam złotego) wychodził... rozcieńczony. Nie pokrywał lukru tak dokładnie, jak bym sobie tego życzyła. Niemniej znalazłam na niego sposób: rozcieńczoną wersją smarowałam jasne elementy (głównie zależało mi na zderzakach), a potem pokrywałam je sypkim barwnikiem. Ten rozpuszczał się lekko w tym już rozpuszczonym, ale nie rozcieńczał. (Brzmi to jak pleonazm, ale najlepiej oddaje istotę rzeczy :P.)
Czy mogę go polecić? Nie wiem, mam mieszane uczucia. Na pewno jest wydajny, a jego odcień jest prawdziwie srebrny tudzież złoty. Pozostaje mi chyba pouczyć się jego nakładania... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz