Słowo hygge, do tej pory nieznane skromnemu mieszkańcowi kraju nad Wisłą, stało się ostatnimi czasy modne. Modne, czyli "daj z tym spokój, kobieto", jak powiedziałby mój małżonek, dla którego przymiotnik na "m" stanowi ostateczny (często też jedyny) argument, by coś przekreślić. Tak też sądziłam, przynajmniej z początku, kiedy w sieci zaczęły pojawiać się wzmianki o książkach promujących duńską sztukę szczęścia.
- Ech, kolejny poradnik - dodałam, całość okraszając machnięciem ręki, zignorowawszy fakt, że na moment moją twarz rozjaśnił uśmiech. Na moment, tłumaczyłam sobie. Bo ty to masz coś do Skandynawów, Marta. Ubzdurałaś sobie, że po Irlandii Północ to twój drugi dom. To się uśmiechaj, skoro masz taki kaprys, ale modne hygge nie znaczy twoje hygge.
I poddałam się temu głosowi.
Jestem jednak kobietą. Jestem ciekawska, dociekliwa, nieugięta i - jak wmawiano mi w przedszkolu - jak każda Marta - uparta. Gdy więc zobaczyłam na żywo książkę Marie Tourell Søderberg, musiałam ją przejrzeć. Chociażby na szybko. "O co tyle szumu..." - zadać sobie to pytanie i na nie odpowiedzieć.
I znowu się uśmiechnęłam. Ale nie na moment. Na długo. Uśmiech wrócił ze mną do domu. I został. (Jeśli nie widoczny na twarzy, to ogrzewający serce.) Tak skutecznie został, że postanowiłam wpisać książkę na swoją listę prezentów świątecznych. Ale nie wytrzymałam i kupiłam ją sobie wcześniej.
O co chodzi z tym całym hygge?
Hygge*, jak wskazuje podtytuł, to duńska sztuka szczęścia. Określenie, które służy nazwaniu tego wyjątkowego stanu, kiedy uśmiechasz się sama do siebie i czujesz wspaniale. Na tyle dobrze, że nie potrzebujesz do życia już niczego więcej. Kiedy "tu i teraz" jest wszystkim, co najlepsze. Nie potrzeba do tego wielkich rzeczy czy wydarzeń - chodzi o łapanie chwili w codzienności, najlepiej zwyczajnej, ale niezwykłej jednocześnie.
*Jak prawidłowo wymawiać ten termin? Na kilku stronach można przeczytać, że "huga", ale to nie do końca prawda. Raczej... "h-u/y-gr" - gdzie końcówka "gga" będzie brzmiała "gr", a środkowe "u" jako coś pomiędzy "u" a "y" (Teraz można sobie wyobrazić, jak w trakcie lektury próbuję odtworzyć właściwą wymowę. Pozwalam.).
Co znajdziemy wewnątrz?
Krótkie rozdzialiki, czasem jednostronicowe. Fragmenty przybliżające nam ideę hygge, próbujące opisać czy scharakteryzować zjawisko. Pojawią się informacje czysto techniczne (jak chociażby wymowa terminu czy słowniczek związanych z nim pojęć), socjologiczne lub historyczne, ale mnie najbardziej urzekły ludzkie opowieści. Dla każdego hygge znaczy bowiem coś innego, choć stosunkowo łatwo można wskazać pewną wspólną nić snutych "definicji". Znajdziemy tu piękne historie o byciu razem, tworzeniu społeczności, rodziny, okraszone zdjęciami, które nazywam "łapiącymi atmosferę". Nie zabraknie też przepisów na proste potrawy, które rozgrzewają serca, i wskazówek dotyczących czy to urządzania wnętrza, czy sposobów na spędzanie czasu.
Czym dla mnie jest hygge? Jak hygguję?
Choć hygge to określenie duńskie (a ja mam problem z właściwą wymową tego terminu, przez co kłóci się ono nieco z moją fizjonomią - określenie to jest dla mojego fizycznego języka obce, ale...*), podejrzewam, że każdy na świecie ma swoją definicję stanu, który Duńczycy tak nazywają (*...mój język myśli i duszy doskonale je zna, wyczuwa). Każdy ma swoje rozumienie szczęścia.
#1
Dla mnie to chwile takie jak ta - kiedy robię coś w zasadzie nieważnego (sprzątam, pracuję, cała ta zabiegana reszta), podnoszę wzrok w zasadzie przypadkiem i widzę... Moi kochani, moi najbliżsi... Moje trzy kawałki serca...
#2
Kiedy mamy nosy przyklejone do szyby i patrzymy, jak niebo przecina samolot, jak ptaki gromadnie odlatują do ciepłych krajów, gdzie kończy się tęcza...
#3
Kiedy spędzamy czas razem i wydaje mi się, że uczę go świata, a to On pokazuje mi, jak wielu rzeczy jeszcze nie wiem, jak dałam się oszukać dorosłości i uciszyć swoje wewnętrzne dziecko... Czuję się hygge wtedy, gdy zaczynam patrzeć na "moje" oczywistości Jego oczami... Wtedy nawet duży problem staje się mniej ważny, a drobnostka urasta do rangi Skarbu czy Tajemnicy. Naszej, wspólnej.
#4
Gdy udaję, że Jej nie widzę, bo miała mieć drzemkę, a pospała zaledwie dziesięć minut (oszukaństwo!). Gdy świdruje mnie wzrokiem, cierpliwie, spokojnie, z dostojnością charakteryzującą pewne siebie kobiety. Nie wytrzymuję. Rzucam szybkie (bardzo mi zależy na tym, by jak najkrótsze, ot, dla zaspokojenia sumienia) spojrzenie i... mięknę. Uśmiecha się. Śmieje się całą sobą. Do mnie. Do swojej mamy. Odwzajemniam uśmiech. "A co ty tam, Fikusia-Mikusia...?" - zagaduję, zamykając komputer.
#5
Kiedy przechodzę obok lodówki i spoglądam na liściastą płaszczkę stworzoną przez Małego Johna. Kiedy rzeczy zwykłe stają się unikalne. Kiedy świat po raz kolejny zadziwia mnie swoimi możliwościami - będącymi na wyciągnięcie ręki. Wystarczy... ją wyciągnąć?
W nawiązaniu do pytania w tytule: czy hygge można spotkać nawet w lodówce? Owszem. Dla mnie to mleczna czekolada, solony karmel, sałatka caprese, galaretka zrobiona przez Męża i Syna, ciasto trianon, które specjalnie z myślą o mnie kupi mój Tata... To wiele potraw, które przypominają dzieciństwo, odsyłają do nastoletnich porywów serca, pierwszych starć z obiadami i posadą żony, do posiłków zjadanych w pośpiechu, bo niemowlę płacze...
Marta, piękne kadry! :-) Fajnie jest czytać czym jest hygge dla innych :-) Ja tam mówię "hyge" i wiadomo o co kaman ;-) Wydaje mi się, że "hygge" zauważałm codziennie, od zawsze, choć czasem wydawało mi się to dziwne, że np. uśmiecham się sama do siebie stojąc z nosem w szybie i gapiąc się w zachód, samolot, słuchając muzyki itd. Ale....to chyba jest właśnie to ;-)
OdpowiedzUsuńŚciskam!
Weronika
No właśnie :) Też mi się wydaje, że każdy ma swoje hygge, że ono towarzyszy każdemu od zawsze :) Tylko że Duńczycy mają na ten wyjątkowy stan swoje określenie, a my tylko wybieramy spośród różnych, które mniej lub bardziej pasują: szczęście, radość, zadowolenie, przytulnie, rodzinnie, spokojnie, swojsko... Trochę im zazdroszczę, że mają na to osobny termin, bo jak coś zostaje nazwane, to jakby przydziela mu się rangę bytu osobnego - dostrzega, potrafi bardziej zauważyć... Nie jest takie płynne ;) Ale pociesza mnie, że każdy ma do tego dostęp, wystarczy zauważyć... :)
UsuńJa też lubię czytać, czym jest hygge dla innych ;) (m.in. dlatego lubię tę książkę xD)
Ściskam Cię mocno! :*
Śliczne zdjęcia :) Widziałam tę książkę ostatnio kilkanaście razy, ale zawsze przechodziłam obojętnie. A teraz, może się skuszę i dołączy do mojej biblioteczki,
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Ja też tak miałam, do póki jej nie przekartkowałam :) Jest pięknie zrobiona - tak jak lubię :) Niewiele tekstu na stronach, tak po skandynawsku :P - jest przestrzeń ;) Klimatyczne zdjęcia... Trochę przypomina mi w oprawie "Kinfolk" :) Lubię taki minimalizm, a jednocześnie niczego nie brakuje treści :)
UsuńPozdrawiam Cię ciepło!
Bardzo ładne zdjęcia :) Post również pięknie napisany ( aż bardziej zatęstniało mi się za rodziną :) ). Jednak co do Duńskiego hygge... żyje w Danii od kilku lat, uczestniczę po części w duńskiej codzienności (chodzę z nimi do szkoły, rozmawiam, spędzam czas, po prostu z nimi żyje). Duńczycy jednak nie należą do bardzo ciepłych ludzi, przy najmniej NIGDY nie porownywałabym ich do nas Polaków. Dla nas liczy się rodzina, czas z nimi spędzany sam w sobie jest jedną z najcudowniejszych rzeczy. Dunczycy zaś, choć rownież cenią rodzine to nie okazują sobie uczuć tak jak robi się to w Polsce. Młodzi wyprowadzają się od rodziny w wieku 16 lat, nie chodzi o to że Dania im za to zapłaci, aby mogli się sami utrzymać, więc z tego korzystają, fakt jest taki, ze młodzi są mniej przywiązani do rodziców. Dziadkowie? Dziadkowie nie opiekują się wnukami, oni są po to aby przyjść raz w tygodniu, przynieść czekoladę i wypić kawę. Słyszałam wiele razy, ze oni dziwią się, ze Polscy dziadkowie biorą pod opiekę wnuków. Małżeństwa? Rzecz malo spotykana, prawo takie jest w Danii, że poprzez samo mieszkanie razem państwo spostrzega nas jako małżeństwo, więc nie jest im to potrzebne. Dzieci jest dużo w rodzinach, przykre tylko jest to, że każde od innego taty, bądź mamy. Zdarzają się takie przypadki i w Polsce, każdy ma prawo żyć jak chce, jednak w Danii to popularny przypadek. Podczas mojego życia tu nie poznalam i nie słyszałam o przysłowiowym "wzorcu" rodziny, rownież żaden z moich znajomych nie żyło w takim(mamy po 18-20 lat i nikt nie mieszka juz z rodzicami). Ich hygge może być wszędzie to prawda, cenią wiele chwil, które wielu z nas nawet nie zauważa, może tez dlatego są uważani za najszczęśliwszy kraj świata, tylko że jak sie na to wszystko spojrzy nie przez pryzmat pięknych książek i artykułów można ujrzeć jaki procent Duńczyków "uszczęśliwia się" poprzez wizyty u psychologów oraz branie antydepresantów. Są to tylko moje spostrzeżenia, tak jak są Duńczycy żyjący "nownoczesnie", tak z pewnością wśród tych ok. 5 milionów są ci, którzy żyją staromodnie. A hyggowac nie warto, Polski język jest bogatszy i zawiera dużo pięknych słów określających ich jedno słowo ;)
OdpowiedzUsuńPrzepięknie napisane - tzn. końcówka ;) Że nie małpujmy, mamy swój język, swoją tradycję i faktycznie - wpatrzeni w jakiś gdzieś tam u kogoś opisany wzór, próbujemy go u siebie wprowadzać, może trochę na siłę, może tylko dlatego, że tak jest modnie... A nie zawsze to, co się tak pięknie opisuje gdzieś tam, jest prawdą...
UsuńCiekawa jest ta druga strona medalu, o której piszesz. W książce nie pokazuje się braku tej rodzinności, rozluźnienia więzów. One gdzieś tam są, wręcz zaznacza się przyjemność z bycia razem - choć faktycznie może bardziej ze znajomymi niż z rodziną?
Ciekawie spojrzeć na to wszystko z tej perspektywy :) Dziękuję!
Również mamy drobny kłopot z poprawną wymową tego słowa i choć trudno jest też znaleźć jego polski odpowiednik - na Twoich zdjęciach doskonale widać czym jest to „coś” :) I jeśli tak właśnie wygląda to możemy spotkać je nawet w lodówce! ;) A do ciekawej listy dodalibyśmy jeszcze chociaż kilka minut na spędzenie czasu z książką - sam na sam lub z małymi towarzyszami! :)
OdpowiedzUsuńOch tak, koniecznie! Heh, mam nadzieję, że u mnie to też widać ;D
UsuńDziękuję serdecznie i pozdrawiam ciepło!