To było moje marzenie. Już jako dziecko snułam plany, oczyma wyobraźni spacerowałam po pokojach wypełnionych bibelotami, misternie wykonanymi miniaturami prawdziwych sprzętów. Zachwycałam się domkami dla lalek dostrzeżonymi na filmach familijnych, oczarowywały mnie te wiktoriańskie - z mnóstwem detali, drobiazgowym odwzorowaniem rzeczywistego życia, wszystkich tych przedmiotów codziennego użytku, mniej i bardziej ważnych. Gdy jako gimnazjalistka trafiłam do muzeum zabawek w duńskim Legolandzie, mogłam stać godzinami przed domkami tworzonymi na wzór dawnych kamienic - z piwnicą, poddaszem, sklepem (wędliniarskim, z fantastycznymi imitacjami wędlin, kiełbas czy szynek, rozstawionymi na ladzie albo zwisającymi z posrebrzonych haków), pracownią krawiecką, pokojem zabaw dla dzieci, salonem, gabinetem, biblioteką, kuchnią z podłogą w czarno-białą kratę i gosposią w białym czepku obszytym koronką... Oooch!
To był impuls.
Zdmuchnęłam świeczki na torcie z okazji swoich 30. urodzin, a wieczorem, gdy goście odjechali już do swoich domów, a ja przeliczyłam urodzinowe pieniądze... wiedziałam. Wcześniej nie byłam zdecydowana, co chcę dostać. Czy kolejną paterę, czy może jakieś osłonki na doniczki, a może jednak talerze ceramiczne, czy jednak ciuch jakiś, buty nowe, a może metamorfozę? Spa? Zabieg kosmetyczny, hybrydy? Każdy kolejny pomysł wydawał mi się coraz gorszy od poprzedniego. Ale ten jeden pozostawał w głowie i z każdą chwilą rósł w siłę: domek dla lalek.
- Zwariowała! - Widziałam to słowo w oczach małżonka, gdy zakomunikowałam mu, co sobie kupię na prezent. Nic to. Niepomna na jakiekolwiek uwagi (czy wyartykułowane, czy posłane jedynie pełnym zwątpienia spojrzeniem), kupiłam go (o czym pisałam TUTAJ).
Nim jednak zabrałam się za postawienie mojego skarbu, minęło trochę czasu. Domek leżakował wtedy w komórce, czekał, aż znajdę dla niego miejsce (znalazło się wreszcie na komodzie wypełnionej rzeczami Lady Marion). Mąż nie krył niezadowolenia - komórka wydawała mu się miejscem idealnym dla mego zaskakującego prezentu, ale byłam twarda, a on... kochany i wyrozumiały. Pewnego dnia pomógł mi nawet w budowie. I właśnie o tym chciałabym dziś napisać - o stawianiu domku dla lalek.
Ktoś może prychnąć, że tytuł jest na wyrost - że dopiero budowa prawdziwego domu to realizacja marzeń, że tylko skala 1:1 daje prawdziwą satysfakcję, umożliwia wprowadzenie w życie pomysłów pomieszkujących w głowie, kłębiących się po kątach i przebierających neuronóżkami w oczekiwaniu.
A ja, przewrotnie, nie zgodzę się.
Domek dla lalek stawia się szybciej, to fakt, ale nie brakuje i malowania ścian, i montowania poszczególnych elementów, i decyzji, czym przyozdobić okna (a może nagie zostawić), czy tapeta, a jeśli tak: jaka? Tutaj podejmuje się te same decyzje, co w przypadku dużego, pełnoprawnego domu. Obywamy się co prawda bez kanalizacji, ale elektrykę założyć można - ba! Marzy mi się bardzo! (Jednocześnie przypomina mi się dziadek - elektryk - który zainstalował mi oświetlenie w moim pierwszym, niewielkim, jednopokojowym domku dla lalek - miałam wtedy kila lat i nie interesowałam się sprawami technicznymi - dzisiaj żałuję, że w porę dziadka nie wypytałam...)
Instrukcja była dość... Hmm... Lakoniczna. Szczęśliwie miałam przy sobie małżonka - inżyniera - który wyłapywał kwestie techniczne i - co ważniejsze - pomógł z pracami fizycznymi (mocowanie ścian, stawianie podłóg...). Ja - jak to kobiety - chwyciłam wałek w dłoń i przemalowałam sufity na biało, a ściany z oknami na szaro (już widzę komentarze: nuuuuda). Kiedyś zamierzam położyć na podłogach panele. Białe.
Jak widać na zdjęciach poniżej - po mojej córci, Marion - budowa domu przypadła na czas, kiedy Potomka jeszcze nie siedziała... Oj, długo kazałam czekać tym zdjęciom na publikację. Postawionym domkiem chwaliłam się już (nie mogłabym inaczej :P), ale geneza? Opowieść z budowy? Grzała miejsce na dysku, zapychała, w myślach rzucając tylko nerwowe: "No kiedy... No kiedy wreszcie, kurza twarz!" Dzisiaj mogę jej odpowiedzieć: Teraz! ;)
Wybrałam domek w skali 1:12 - z tego, co mi wiadomo, to najbardziej upowszechniona skala (czyt. o wiele łatwiej będzie dostać do niej mebelki, dodatki, wyposażenie...). Jak się okazało później, jest idealny dla myszek Maileg i mieści nawet najmniejsze metalowe łóżko marki (rozmiar mini).
Na początku domek głównie pełnił funkcję garażu albo parkingu dla licznych resoraków Małego Johna. Po czasie awansował i stał się remizą strażacką. Przy okazji świąt czy innych wydarzeń służy mi również jako ozdoba - przyozdabiam go tematycznie, w zależności od okazji.
Jakiś czas temu (co można było wyłapać na Instragramie czy w jednym z postów) wytapetowałam sypialnię, zabrałam się również za pokoik na strychu. Ale wnętrzem zajmiemy się przy innej okazji, dobrze? ;)
Inne wpisy o domku dla lalek znajdziesz, klikając na grafikę poniżej
(dostępna jest też cały czas na blogu poniżej postów):
Wygląda naprawdę świetnie:) Nadaje się jako dekoracja i do zabawy :)
OdpowiedzUsuńTo prawda :)
Usuń