W czym zaczytuje się sześciolatek, co najchętniej kartkuje i przegląda dwulatka? Poniżej przedstawiam typy moich małych sówek (a w zasadzie skowronków, jeśli miałabym patrzeć na ich rytm dobowy).
Rzecz jasna, nie zamieściliśmy tu WSZYSTKICH książek, które są u nich na topie - byłoby to w zasadzie niemożliwe, bo gusta dzieci zmieniają się; to przychodzi moda albo zapotrzebowanie na jedno, to za chwilę na drugie. Poniższe zestawienie to wynik zsumowania i tego, kiedyś zajmowało nas na długie godziny, i nowości, które nas urzekły. (Tak, tak, nierzadko i ja przepadam z dzieciakami na długo!)
"Miasteczko Mamoko" Aleksandra i Daniel Mizielińscy
To jedna z pierwszych książek, która urzekła i mnie - Matkę-Estetkę, i zaintrygowała moje dzieci, wpierw Małego Johna. Jej obecny stan (posklejana okładka, strony wzmocnione taśmą klejącą) świadczy o tym, z jaką intensywnością po książkę sięgano. Z czystym sumieniem mogę napisać, że działa ona dalej - obecnie i Marion śledzi z przejęciem losy bohaterów, a starszy brat razem z nią!
"Miasteczko Mamoko" to zilustrowany jeden dzień z życia (nie)zwykłego miasteczka. Nie ma tu tekstu, bazujemy jedynie na sugestywnym obrazie, a naszym zadaniem jest m.in. śledzić występujące w fabule postaci. Tak, w fabule - każda kolejna strona-rozkładówka to bowiem ciąg dalszy opowieści ze strony poprzedniej. Kartkując po kolei książkę, można dowiedzieć się np. co stało się z pieskiem, jaki interes życia ubiła pewna małpka, gdzie podąża miś z prezentem lub czy detektyw złapał złodzieja. Nie zabraknie wzruszeń, refleksji czy akcji, przygody i tajemnicy... A jeśli znudzi nam się narracyjność książki, można pobawić się w poszukiwanie zaginionych przedmiotów ukrytych na każdej stronie.
Powstały kolejne części miasteczka: odsłona średniowieczna ("Dawno temu w Mamoko") i w dalekiej przyszłości ("Mamoko 3000"). Ponadto wydano mniejsze książeczki, ćwiczące czy to liczenie, czy wspomagające naukę liter: "Mam oko na liczby" oraz "Mam oko na litery".
"Naciśnij mnie" Hervé Tullet
Początkowo nie była przekonana do tej książki. Nie rozumiałam, w jaki sposób może działać komenda "naciśnij mnie" w przypadku wydrukowanej na kartce zwykłej kropki. Że to ma niby aktywizować dzieci? Zachęcać je do przewracania stron, zabawy z formą? Wydawało mi się to naciągane i dziwne. Do czasu. Kiedy, nie bez sceptycyzmu, otworzyłam książkę z synkiem i zaczęliśmy postępować wedle instrukcji, okazało się, że to działa. I to jak! Mały John nie chciał przestać, oczy miał duże jak spodki, szeroki uśmiech na twarzy... A potem dołączyła do nas Marion, która z "lektury" książki miała nie mniejszą frajdę.
To książka aktywnościowa, ale bez okienek, ruchomych części, dźwięku, światełek czy przycisków. Pod względem formy jest to zwyczajna, standardowa książka dla dzieci: ilustracje na każdej stronie (kropki w różnych konfiguracjach) plus mało tekstu. Sam tekst to swoiste komendy: naciśnij kropkę, potrzyj kropkę z lewej, klaśnij, zdmuchnij... Każda czynność ma swoje następstwa, a kolejne strony prezentują efekt naszych działań. Proste i genialne - skończona i zamknięta w formie książka za każdym razem "działa" z dzieckiem, kropki w niej "ruszają się", a my mamy (przynajmniej w wyobraźni) wpływ na to, co się z nimi dzieje. Nie dziwi mnie już, że książka okazała się światowym hitem!
"Colours" z ilustracjami Fiony Powers
(mamy również wersję "Animals")
W zasadzie wszystkie książki z wydawnictwa Really Decent Books zaskarbiają sobie sympatię moich dzieci. Znajduję je w TK Maxx - szukajcie tęczy na grzbiecie: to właśnie logo wydawnictwa. Dzisiaj wspominam o książkach z okienkami, których design mnie rozkochał. Ilustracje Fiony Powers są proste, dziecięce, kolorowe, ale i spójne, estetyczne. Mało tego, dopełniają je wzorzyste grafiki, które uzupełniają puste miejsca na stronie, ale nie odcinają się - wszystko do siebie pasuje idealnie. Dzieci przeglądają książki, otwierają okienka (po 4 na każdej "rozkładówce"), gdzie znajdują ciekawostki dotyczące poszczególnych przedmiotów czy stworzeń, dodatkowo uczą się języka angielskiego (urzekł mnie dziadek, który cierpliwie odczytywał dzieciakom poszczególne nazwy - sam też się uczył!).
"Mój dzień" z serii książek "Pierwsza encyklopedia" (Wydawnictwo Wilga)
Choć bardzo lubimy wszystkie pozycje z serii "Pierwsza encyklopedia" (mamy jeszcze pozycje o dinozaurach i pojazdach), "Mój dzień" to bodaj najbardziej rozbudowana tematycznie pozycja - rzeczywiście taka encyklopedia dla dziecka. Znajdzie ono tutaj i budowę ciała człowieka, dowie się o tym, dlaczego ludzie się od siebie różnią (nie zabraknie też tematyki np. niepełnosprawnych, bo ludzi różni nie tylko kolor skóry czy włosów, ale i sprawność fizyczna), pojawi się proste drzewo genealogiczne, rozpisany dzień i tydzień, plansze z ZOO, miastem, lasem, wsią, ale i śniadaniem, pobytem w przedszkolu itp. Pozycja naprawdę godna uwagi i wciągająca na długo!
seria "Obrazki dla maluchów" (Wydawnictwo Olesiejuk)
Dla nieco mniejszych dzieci idealne będą "Obrazki dla maluchów". Seria posiada kilkanaście (kilkadziesiąt?) różnych tytułów, a wszystkie książki mają twarde kartki i stosunkowo niewielki rozmiar - nieco szerszy niż "zeszytowy". Ilustracje są jak gdyby malowane akwarelą z pociągnięciami kredką, do tego urocze, dziecięce. Każdy tom zawiera dość dużo informacji na dany temat, podanych w przystępnej dla dziecka formie: proste zdania, proste wyjaśnienie czasem zawiłych kwestii (np. tematyka bakterii, zakażenia itp.). Nie brakuje tu elementu dydaktycznego, wychowawczego: zależnie od tematu, poczytamy albo o konieczności sprzątania po sobie na biwaku czy pikniku, zakazie picia alkoholu czy palenia papierosów przy kobiecie w ciąży albo o zasadności sortowania śmieci. Naprawdę wartościowe książeczki!
+ jeden kadr z innej książki z serii:
"Kicia Kocia" Anita Głowińska - seria
Seria "Kicia Kocia" to proste opowieści o różnych tematach bliskich małemu dziecku
(proponowana grupa docelowa to dzieci w wieku 2-6 lat): zasypianie,
gotowanie, sprzątanie, przedszkole, robienie siku, mówienie "nie", "Ja
chcę!" i tak dalej. Sympatyczna bohaterka ma myć rączki przed jedzeniem,
ma po sobie posprzątać, ma nie dotykać piekarnika, bo gorący. Anita
Głowińska zgrabnie zamknęła w tych cieniutkich książeczkach zalecenia
dla maluchów, zasady zachowania się czy współżycia w rodzinie lub
społeczeństwie. Ich dodatkową zaletą jest cena: kosztują ok. 4-7
złotych.
Przyznaję, że byłam do serii nastawiona sceptycznie, zwłaszcza do warstwy wizualnej. Bo choć główna bohaterka - tytułowa Kicia Kocia - rozbraja swoim szerokim uśmiechem, tak pozostałe postaci (z mamą czy mieszaniem zwierząt z ludźmi) nie podobały mi się, nie przekonywały. Moje zdanie jest tu jednak najmniej istotne, ponieważ Marion mocno te książeczki polubiła, a i mnie wciągnęło dubbingowanie tytułowej bohaterki.
"Dinozaur na tropie" Sophie Guerrive
Tę pozycję dostrzegłam na jakimś blogu literackim i wiedziałam, że musi być nasza.
Po pierwsze, Mały John uwielbia dinozaury.
Po drugie, lubimy ćwiczyć naszą spostrzegawczość i szukać ukrytych elementów.
Po trzecie... te grafiki! (Tutaj ujawnia się zachwyt sowiej mamy!)
Nie myliłam się: to był strzał w dziesiątkę. Każda "rozkładówka" to inna lokacja i inna postać do odnalezienia. A szukanie wcale nie jest takie proste! Dużo tu szczegółów ukrytych w gąszczu. A jeśli już znajdziemy zgubę, na końcu książki dinozaur zostaje poproszony o powrót do poszczególnych miejsc, by odnaleźć inne przedmioty. Zabawa na długie godziny! (Poważnie!)
"Jano i Wito w domu" Wiola Wołoszyn (ilustracje: Przemek Liput)
Książkę dostrzegłam na półce w sklepie - przyciągnęła mnie oprawą graficzną. Szybko przejrzałam wnętrze: proste zdania, powtarzające się frazy, onomatopeje... Zapowiadało się dobrze! Nie myliłam się: dzieciaki z marszu pokochały Jano i Wito. Prosta konstrukcja narracji, zachęcanie do odpowiadania na pytania, udawania dźwięków wydawanych przez różne przedmioty (autorka jest logopedą) sprawiły, że łatwo było wciągnąć się w opowieść i nie chcieć przestać jej czytać.
A Wasze dzieci jakie książki lubią najbardziej?
Ja w tym wieku w większości pochłaniałam bajki i przeróżne baśnie. Twórczość Tuwima i Brzechwy także były powszechna w moim domu. Potem zaczęłam zaczytywać się w serii "Aniołki", ale miałam wówczas już około ośmiu lat. Czasami też mama czytała mi w pracy takie miniksiążeczki sztywnostronnicowe, a potem sama je pochłaniałam, jak już umiałam czytać. I pamiętam, że były teź takie fajne książeczko-
OdpowiedzUsuńZeszyty. Uwielbiałam je jako 5-6 latek. Teraz wszystkie książeczki dla dzieci są zupełnie inne. Bardziej rozbudowane, kolorowe i wydane w bardzo niepraktycznych wymiarach :P
Pozdrawiam i zapraszam:
Biblioteka Feniksa
Hahah, to prawda ;) Ale jeśli chodzi o wymiary, to książki dla dorosłych też jakoś specjalnie lepsze nie są :P mam problem z ustawianiem ich na regale, bo co wydawnictwo czy seria, to inny format... O napisach na grzbiecie nie wspominając - rozstrzelone na różne strony, kierunki... A mogliby ujednolicić :P
UsuńMoje maluchy też lubią Tuwima i Brzechwę :) Mam takie wydanie wierszy, które jest poklejone chyba z każdej strony... Dłuuuugie godziny spędziliśmy z tą książką w ręce ;) A grubsze pozycje czytam dzieciom na dobranoc - ostatnio skończyliśmy trzytomową "Nianię", potem wierszowaną "Madeline", o "Dzieciach z Bullerbyn" nie zapominając ;)
Dużo jest tego. Bardzo dużo. To prawda - coraz więcej i różne-różniste :). Co dla mnie jest na plus!
Piękna nazwa na blog :D (No i z Potterem się kojarzy, a jako fanka czuję sentyment! ;D)
Ściskam!
U nas króluje Pucio, sama go bardzo lubię :D Ale widzę, że miasteczko Mamoko też by mię spodobało. Dodam, że moja pociecha starsza ma 2 latka :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńO tak, my też lubimy Pucia! :D (Jak napisałam - ciężko było wybrać ulubione książki dzieci ;))
UsuńMiasteczko Mamoko polecamy - Johnek zasygnalizował mi ostatnio, że mamy uzupełnić biblioteczkę o resztę pozycji z serii. No cóż, szykują się zakupy ;D
Dla dwulatków byłoby w sam raz :) Mój Jasiek już jako roczniak lubił bardzo :)
Ściskam serdecznie!
Wspaniałe książki i zdjęcia! Jest jeszcze taka książka "Był sobie szczeniak Ellie", według mnie fantastyczna :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! :)
UsuńEllie nie znałam - to takie do czytania dla dzieci czy ilustrowane? W sensie te drugie dzieci "obsługują" same, w przypadku pozycji bardziej "literackich", wchodzę ja... ;D