Zapraszam do cyklu poświęconego książkom. Tym, które w minionym czasie przeczytałam sama albo ze swoimi dziećmi. Co nam się podobało, co mniej? Co polecamy?
Oj, długo mnie nie było z aktualizacją naszej biblioteczki! Ostatni wpis z cyklu miał miejsce pod koniec marca, nie znaczy to jednak, że przez te trzy miesiące niczego nie czytaliśmy albo nie było o czym opowiadać! Ja pracowałam wytrwale nad doktoratem (z literaturoznawstwa zresztą), który na początku maja udało mi się napisać, a w połowie miesiąca oddać. Zaowocowało to zielonym światłem dla moich egzaminów doktorskich, które zdałam! ✌️ Obrona doktoratu we wrześniu, w rocznicę ślubu - trzymajcie kciuki! 🙊
Najwięcej czytałam więc prac poświęconych baśniom, psychologii czy krytyce feministycznej - tekstom powiązanym z tematyką mojej pracy. Zwariowałabym jednak, gdybym w międzyczasie nie sięgała po coś nienaukowego... Wróciłam do kryminałów, przypomniałam sobie komiksy. Kupiłam kilka wydań baśni Andersena czy mniej znanych autorów, zauroczona oprawą graficzną 🙈. Jeśli bowiem chodzi o te wydania baśni, które polecam, to przede wszystkim te tłumaczone z oryginału: dla nas - polskich czytelników - będzie to tłumaczenie Andersena autorstwa Bogusławy Sochańskiej (Musieliśmy czekać na nie do 2010 roku! Wcześniejsze tłumaczenia były z tzw. "języka trzeciego"!), a Grimmów Elizy Pieciul-Karmińskiej.
biblioteczka dzieci
"Niesamowity wszechświat" Karolina Bąkowska (ilustracje: Asia Gwis)
Gdyby powstawało więcej takich książek, a nauczyciele w szkołach na nich opieraliby swoje lekcje, nauka byłaby czystą przyjemnością, a poznawanie świata fascynujące! "Niesamowity wszechświat" to przykład tego, jak w ciekawy, niebanalny sposób mówić o... nauce. Karolina Bąkowska jest doktorem astronomii, więc moglibyśmy się spodziewać (bardzo stereotypowo), że będą tu dłużyzny, jakieś skomplikowane frazy, wzory może... słowem: wywód zakochanego w swojej dziedzinie badacza, który dla laika będzie mało zrozumiały. Nic bardziej mylnego!
Karolina Bąkowska przekazuje wiedzę w sposób jasny, przejrzysty, tłumaczy zawiłości związane z badaniem kosmosu, wprowadza w arkana astronomii. Robi to wszystko z wyczuciem i pasją, jak gdyby opowiadała nam baśń... Przemieniamy się więc w dzieci (małoletnie czy dorosłe - nie ważne, dla zdecydowanej większości z nas eksploracja kosmosu ma w sobie coś bajkowego, nierealnego), które z lekko rozchylonymi ustami wsłuchują się w snutą opowieść, zaczarowane...
Dodajcie do tego przepiękne, po prostu mistrzowskie ilustracje Asi Gwis, a otrzymacie wydanie kompletne, wyśmienity mariaż treści i formy, książkę o formacie idealnym, kompendium wiedzy o kosmosie stworzone przez tych, którzy to kochają. Ich pasję czuć na każdej stronie!
"Atlas przygód dinozaurów" Emily Hawkins (ilustracje: Lucy Letherland)
Wraz z "Atlasem przygód dinozaurów" wędrujemy po naszym globie kontynent za kontynentem i przyglądamy się temu, kiedy i gdzie żyły jakie dinozaury. Nie każdy bowiem jest świadom, że np. diplodok (ten ogromny z długą szyją i ogonem 😉) nie miał szans spotkać T-rexa - nie żyli w tym samym okresie! Mamy wgląd w mapkę, którą rozrysowano jasno i przejrzyście: jest odniesienie do naszych czasów (podział na obecne kontynenty i kraje, żeby łatwiej ulokować konkretne dinozaury w przestrzeni) i do kształtu świata, gdy chodziły po nim wielkie gady. Połączono więc i teraźniejszość, i przeszłość, z uśmiechem dla dziecka i szacunkiem dla historii.
Na każdej z "rozkładówek" możemy poznać kolejne gatunki dinozaurów, przeczytać ciekawostki z ich życia, wyobrazić sobie ich rozmiary, a także zabawić w detektywa, by wytropić, co nie pasuje na ilustracjach... 😎 Grafiki są barwne, ale nieprzesłodzone, dziecięce, ale z poszanowaniem dla zoologii. Ilość tekstu jest idealnie wyważona, a poszczególne fragmenty zostały dobrze skomponowane z ilustracjami. Śledzimy bowiem wielkie gady, przyglądamy się ich życiu i aktywnościom, a jednocześnie - dzięki krótkim słownym wstawkom - uczymy. Bez przeładowania wiedzą, nachalności. Wszystko tutaj następuje płynnie, naturalnie... jak niespieszne, pełne ekscytacji wędrowanie palcem po mapie.
Książkę zabraliśmy na wystawę „Bliskie, lecz z dalekiego świata. Historia udomowienia ssaków” w Muzeum Śląskim, bo choć - jak wskazuje sam tytuł - traktowała o ssakach, nawiązywała do wykopalisk, prezentowała kości i artefakty, a w sali interaktywnej można było przeobrazić się w archeologa i samodzielnie odkopać szkielet! To była dobra okazja do rozmów o pracy na wykopaliskach, o cierpliwości badaczy i znaczeniu odkryć - także paleontologów. Mój Janko co jakiś czas zmienia swoje pomysły zawodowe, ale wśród faworytów nieodmiennie krąży właśnie paleontolog. Takie miejsca, wystawy i książki dają natchnienie, pozwalają poszerzyć wiedzę, pobudzają wyobraźnię. Prawdopodobnie właśnie one wpływają na dzieci, później młodych ludzi wybierających swoją drogę w życiu. Rozochoceni, sami ruszają na przygodę! Wystawa jest czynna do 1 września 2019 roku - serdecznie zapraszamy! Książkę z kolei możecie nabyć już teraz i cieszyć się nią ilekroć zapragniecie! 😉
"Zagadka królowej myszy. Detektywi z Tajemniczej 5" Marta Guzowska (ilustracje: Agata Raczyńska)
Jestem fanką serii "Detektywi z Tajemniczej 5" - całość jest genialna! Począwszy od fabuły i konstrukcji tekstu - o czym za chwilę - po konsekwentną oprawę graficzną, z dominującym w każdym tomie kolorem.
Bohaterami - i tytułowymi detektywami - jest para bohaterów, przyjaciele Anka i Piotrek, którym towarzyszy młodsza Jaga (siostra Piotrka), a także szczurek o wymownym imieniu Sherlock. W każdej z części mają oni do rozwiązania inną zagadkę. Poprzednio szukali skradzionej czaszki rzekomego wampira, a w tym - czyli w "Zagadce królowej myszy" - rozwiązywali tajemnicę falsyfikatu obrazu Olgi Boznańskiej. Książki z serii pozwalają czytelnikowi prowadzić śledztwo razem z bohaterami - rozdziały kończy pytanie, na które mamy udzielić odpowiedzi (na kolejnej stronie jest rozwiązanie, możemy więc szybko się sprawdzić, co jednocześnie wpływa na lekturę z zapartym tchem), posiadamy wgląd w notatki młodych detektywów, notowane przez nich poszlaki i tropy. Nie brakuje też omówienia podejrzanych. Po zakończeniu opowieści autorka podsuwa jeszcze ciekawostki związane z tematem danego tomu - tutaj możemy przeczytać o niezwykłej polskiej malarce, a także dowiedzieć się, dlaczego była nazywana Królową Myszy. Połączenie przyjemnego z pożytecznym - nauka w czasie wolnym, mimowolna - i jaka przyjemna!
Autorka jest archeologiem, więc wplatanie wątków historyczno-kulturowych przychodzi jej z niezwykłą lekkością, jest takie naturalne... Całość wzbogacona jest o wyśmienite ilustracje Agaty Raczyńskiej, które uatrakcyjniają fabułę, a także - razem z wciągającą historią - sprawiają, że połykam kolejne tomy... Trudno się oderwać!
PS. Na zdjęciach zdradzam jedną z poszlak! 🙊
PPS. Uwaga! 4 września premiera kolejnego tomu - "Zagadki zbuntowanego robota"!
"Co robi Pucio" Marta Galewska-Kustra (ilustracje: Joanna Kłos)
Pucia znamy i lubimy - zresztą nie tylko my! To świetna seria książek (i puzzli! - o czym pisałam TUTAJ), która wspomaga naukę mówienia, rozwija dziecięcy słownik, a także dostarcza wiedzy o świecie (rozkład dnia, różne typy pogody, elementy garderoby, różne aktywności w zależności od miejsca i dużo, dużo więcej). "Co robi Pucio" to wraz z "Pucio. Zabawy gestem i dźwiękiem" książeczki w rozmiarze kieszonkowym, więc idealne i do małych rączek, i do maminej torebki czy tatusiowej torby! Można je zabrać ze sobą wszędzie: do autobusu, pociągu, przychodni lekarskiej... wszędzie tam, gdzie dziecko może się nudzić. Nie zajmują wiele miejsca, nie ważą dużo, a z ich pomocą możemy wciągnąć dziecko w zabawę. "Co robi Pucio" składa się niejako z dwóch części: na jednej ze stron zaprezentowany jest przedmiot - rzeczownik (odpowiedź na pytanie: "Co to?"), na drugiej związana z nim czynność - czasownik (odpowiedź na pytanie: "Co robi Pucio?"). Mniejsze dziecko nauczy się więc rozróżniać przedmioty, nazywać je oraz wskazywać, do czego służą, a starsze - dzięki wyrazom zapisanym dużymi literami - czytać. Dokładnie tak wyglądał podział u nas: moja 3-latka opowiadała na pytanie "Co to?" i "Co robi Pucio?", a 6-letni synek składał poszczególne słowa. 👌
biblioteczka młodzieżowa
(czyli teraz czytałam ja, kiedyś dam swoim dzieciom)
"Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń" oraz "Pisklak" to książki młodzieżowe, niełatwe, każda z innego powodu. Obie traktują o niepewności jutra, trudnych wydarzeniach, które jednak są dla nas ważną lekcją. Pierwsza piękni opowiada o radości, jaką powinniśmy czerpać z każdego dnia, z każdej chwili. Druga, że ważne jest, by dokonywać właściwych wyborów, by nawet w obliczu klęski, ze strachem w sercu, robić to, co słuszne.
"Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń" Paul Gryffin
Być może pamiętacie książkę "Jak hodować i karmić domową czarną dziurę" Michelle Cuevas, którą recenzowałam w 10 odcinku Biblioteczki Pani Sowy. Dlaczego o niej wspominam? Ponieważ mocno skojarzyła mi się z książką Paula Gryffina, i jeśli podobała Wam się tamta - ta też z pewnością będzie. Co je łączy? Tematyka odejścia kogoś bliskiego, nieuchronność śmierci, ale też młodzieżowy język, podejście do rzeczywistości z momentami abstrakcyjnym humorem, potrzebnym chyba jednak, żeby zbilansować powagę opisywanych sytuacji. W obu książkach pojawia się też na początku zwierzątko - u Cuevas czarna dziura (która zachowuje się niczym pies), u Gryffina... pies właśnie. To one zapoczątkowują cały ciąg zdarzeń, pomagają głównym bohaterom poradzić sobie z tym, co zesłał im los. Bohaterowie też są podobni - mają lat naście, są jeszcze dzieciakami, które jednak swoje przeszły w życiu. Co jeszcze jest wspólnego? "Zwroty akcji, siniaki na sercu, radość życia i śmiech przez łzy", jak o książce "Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń" pisał Markus Zusak, autor "Złodziejki książek" (i "Glinianego mostu", który aktualnie czytam). W kilku słowach idealnie oddał emocje towarzyszące lekturze obu utworów... Ale! Mimo podobieństw, książka Gryffina jest wyjątkowa i szczególna, a jej recenzja nie może się u mnie skończyć na porównaniu z "Jak hodować i karmić domową czarną dziurę" - to byłoby nie fair!
Nie ma tu absurdu, który można było znaleźć u Michelle Cueyas, pojawiają się także sytuacje, które "siniaczą serce", jak określił to Markus Zusak - Paul Gryffin nie bawi się z nami w podchody: kiedy chce pokazać powagę sytuacji - pokazuje. Agresja, poczucie samotności, strach, ból, cierpienie... Nie brakuje ich tutaj, ale jednocześnie wydźwięk całej książki - mimo trudnej sytuacji życiowej bohatera, mimo śmierci bliskich mu osób - jest niesłychanie pozytywny, jest apoteozą życia. W zasadzie istotę książki oddaje jedno zdanie wyjęte z "ust" Bena:
Nie ma tu absurdu, który można było znaleźć u Michelle Cueyas, pojawiają się także sytuacje, które "siniaczą serce", jak określił to Markus Zusak - Paul Gryffin nie bawi się z nami w podchody: kiedy chce pokazać powagę sytuacji - pokazuje. Agresja, poczucie samotności, strach, ból, cierpienie... Nie brakuje ich tutaj, ale jednocześnie wydźwięk całej książki - mimo trudnej sytuacji życiowej bohatera, mimo śmierci bliskich mu osób - jest niesłychanie pozytywny, jest apoteozą życia. W zasadzie istotę książki oddaje jedno zdanie wyjęte z "ust" Bena:
Zjedliśmy przypaloną mrożoną pizzę i było fantastycznie.
Bohater wypowiada je wtedy, kiedy spędza miło czas z przyjacielem i jego rodziną. Kiedy ludzie są blisko siebie, cieszą się sobą, nawet przypalona pizza może pretendować do miana przysmaku - bo to okoliczności i atmosfera, ludzkie emocje decydują o tym, jak zapamiętamy daną chwilę, moment, jakie w efekcie będzie nasze życie. Nie wielkie rzeczy, podróże zagraniczne, drogie ubrania, życie w wielkim domu ze wszystkimi udogodnieniami czynią nasze życie lepszym. Nie gonienie za "dobrem", które możemy podejrzeć na Instagramie (zapominając, że to tylko jedna strona medalu, że niczyje życie jest perfekcyjne), ale cieszenie się tym, co mamy, wyciąganie pozytywów z każdego dnia, z każdej chwili, z detali, które składają się na naszą codzienność.
Przyjaciółka głównego bohatera - tęczowa dziewczyna o imieniu Halley ☄️, która choruje na raka - mówi w pewnym momencie:
Przyjaciółka głównego bohatera - tęczowa dziewczyna o imieniu Halley ☄️, która choruje na raka - mówi w pewnym momencie:
Nie poddam się, Benie Trumanie, i tobie też nie wolno tego robić. Nie wiem, ile dni mi zostało - 50, 30, 70 - ale staniemy na rzęsach, żeby cieszyć się każdą chwilą. Im szczęśliwsi jesteśmy teraz, tym szczęśliwsi będziemy zawsze (...)."
"Pisklak" Zuzanna Orlińska (ilustracje wykonała jej mama - Wanda Orlińska)
Dawno nie miałam w rękach książki młodzieżowej, która traktowałaby o pierwszych zauroczeniach, związkach, o dorastaniu i nauce podejmowania słusznych wyborów. Przypomniał mi się "Ten obcy", ale i książka przygodowa o paczce przyjaciół, która spędzała czas wolny w ruinach ukrytych w głębi lasu (tytułu nie pamiętam, za to do dziś czuję emocje towarzyszące mi w lekturze: zaintrygowanie, smak przygody, radość z fabuły idealnej na rozpoczęcie wakacji).
Zuzanna Orlińska kreśli opowieść wciągającą, dla nastolatków, ale z poszanowaniem dojrzewającego czytelnika. Nie będzie to więc powieść lekka, nijaka, rozrywkowa w takim sensie, że nic nie wnosząca poza akcją czy angażującymi wątkami. Nastoletnia Klara przeżywa trudny moment w swoim życiu: jej mama leży w szpitalu z nowo narodzonym braciszkiem, który jest ciężko chory, a jego życie wisi na włosku. Dźwięk telefonu komórkowego taty może zwiastować wszystko: ulgę albo wręcz odwrotnie - nieopisany smutek, rodzinną tragedię... Jak by tego było mało, w opuszczonej willi w lesie chronią się dwaj chłopcy, którzy uciekli z domu. Klara wraz z przyjaciółką postanawia im pomóc. Do tego dochodzą problemy typowe dla osób w jej wieku: pierwsze zauroczenie, moralne dylematy, złe towarzystwo... Jak dokonać właściwego wyboru? Jak przetrwać ten trudny czas? Co jest w życiu ważne?
Tytułowym pisklakiem miał być - według opisu z tylnej strony okładki - maleńki braciszek Klary, tytuł książki to jednak metafora o wiele szersza. Pisklakiem, który wypadł z gniazda i musi nauczyć się świata, dojrzeć do niego, by samodzielnie rozwinąć skrzydła jest sama Klara - już nie dziecko, ale jeszcze nie osoba w pełni dorosła... Tytuł można odczytywać też dosłownie: bohaterka znalazła maleńkiego, bezbronnego pisklaka, a w jego kruchej postaci w zasadzie złączyć mogły się wspomniane przed momentem interpretacje. Dzięki temu wszystkiemu do "Pisklaka" podchodzi się poważniej niż do "zwykłej" książki młodzieżowej, choć szczęśliwie nie znajdziemy tutaj nadmiernie filozoficznych czy ciężkich gatunkowo fragmentów. Całość czyta się szybko, emocjonująco, a po lekturze w głowie zostaje kilka ważnych przemyśleń. Jak dla mnie pozycja idealna dla nastolatków na lato!
Powieść została wyróżniona w 20. edycji Ogólnopolskiej Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego.
Tytułowym pisklakiem miał być - według opisu z tylnej strony okładki - maleńki braciszek Klary, tytuł książki to jednak metafora o wiele szersza. Pisklakiem, który wypadł z gniazda i musi nauczyć się świata, dojrzeć do niego, by samodzielnie rozwinąć skrzydła jest sama Klara - już nie dziecko, ale jeszcze nie osoba w pełni dorosła... Tytuł można odczytywać też dosłownie: bohaterka znalazła maleńkiego, bezbronnego pisklaka, a w jego kruchej postaci w zasadzie złączyć mogły się wspomniane przed momentem interpretacje. Dzięki temu wszystkiemu do "Pisklaka" podchodzi się poważniej niż do "zwykłej" książki młodzieżowej, choć szczęśliwie nie znajdziemy tutaj nadmiernie filozoficznych czy ciężkich gatunkowo fragmentów. Całość czyta się szybko, emocjonująco, a po lekturze w głowie zostaje kilka ważnych przemyśleń. Jak dla mnie pozycja idealna dla nastolatków na lato!
Powieść została wyróżniona w 20. edycji Ogólnopolskiej Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego.
Udało mi się kupić tanie wydania kieszonkowe - cena 11,90 za książkę to całkiem niezły deal, a wydania (jak to kieszonkowe) były małe, idealne na podróż ("Dziewczynę z pociągu" zabrałam... do pociągu 😅). Znalazłam też na znanym portalu aukcyjnym antykwariat, który proponował konkurencyjne ceny książek - za pierwszy tom przygód Agathy Raisin zapłaciłam niecałe 3 złote!
"W imię dziecka" Ian McEwan
Być może zabrzmi to dziwacznie, ale dobrze było zrelaksować się przy tej lekturze. Książka McEwana to dramat - problemy moralne, psychologiczne, niełatwe wybory, decydowanie o być albo nie być dziecka. A jednak odmienność tematyki, gatunku, od tego, nad czym pracowałam przy doktoracie, sprawiły, że te chwile z książką to był relaks - czas tylko dla mnie.
Fabuła jest stosunkowo prosta, choć sytuacje opisane już nie. Sędzia Fiona Maye ma zadecydować, czy szpital ma prawo poddać nastoletniego chorego transfuzji krwi, która uratuje mu życie, czy przychylić się decyzji rodziców - świadków Jehowy - i do zabiegu nie dopuścić (nie pozwala im na to wiara). Trudna sytuacja z sali rozpraw zbiega się w czasie z kryzysem w małżeństwie głównej bohaterki. Fiona ucieka od konfrontacji z mężem do studiowania dokumentacji sprawy, w którą dość mocno się angażuje. Napięcie narasta z każdą kolejną stroną, aż do mocnego finału, kiedy puszczają emocje.
Szanuję książki - czy może szerzej: narracje - które nie dają prostych odpowiedzi, rozwiązań. Które nie pozwalają łatwo opowiedzieć się po konkretnej stronie. Czy decyzja sędzi była dobra? Zła? Czy można było inaczej to wszystko rozegrać? Kiwam głową w zamyśleniu i... nie wiem. Można oceniać różne sytuacje, kto nam broni, ale dopóki się w nich nie znajdziemy, nasze opinie nie będą wiele warte... "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono", jak pisała Szymborska. "W imię dziecka" pokazuje, jak pełne niuansów są ludzkie losy, jak trudno kogoś ocenić, jak łatwo można kogoś zranić. Wreszcie: jak bardzo potrzebujemy siebie wzajemnie, bo człowiek samotny będzie chyba zawsze odczuwał pewnego rodzaju brak...
Wydanie kieszonkowe - lubię to! PS. Muszę koniecznie obejrzeć film: w głównych rolach grają Emma Thompson i Stanley Tucci, więc chociażby dla nich samych warto!
"Dziewczyna z pociągu" Paula Hawkins
Sądziłam, że będzie to inteligentna i twórcza zrzynka z książki "4.50 z Paddington" Agathy Christie (w skrócie: pasażer pociągu zauważa przez okno morderstwo, ale całość trwa tak krótko, że nie jest pewien, co dokładnie widział), ale... nie. I dobrze, ponieważ Paula Hawkins zaproponowała nam coś zupełnie innego, ze zgrabnym twistem fabularnym pod koniec.
Główną bohaterką jest Rachel, która codziennie przemierza pociągiem trasę "tam i z powrotem" - próbuje utrzymać pozory tego, że wciąż pracuje, choć została wyrzucona za swój alkoholizm. Nałóg nie pozwala jej zresztą stać się czy wiarygodnym świadkiem w sprawie zniknięcia pewnej dziewczyny, czy w ogóle uporządkować poszczególne wydarzenia, wspomnienia.
Rachel codziennie widywała (podglądała?) z okna pociągu pewną parę, która w jej odczuciu była idealna - piękna kobieta, przystojny mężczyzna (w filmie gra go Luke Evans, więc wiecie 😎), zakochani, z planami na przyszłość... Czas miał pokazać, jak łatwo wierzy się w pozory, w zewnętrzny, idylliczny obrazek, który ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
To, tak sobie myślę, świetna książka dla wszystkich ślepo wpatrzonych w Instagramowe profile, budujących całą narrację wokół czyjegoś "feedu", przekonanych, że wiedzą o tej osobie wszystko, że ona ma "tak fajnie", a my "do bani". Oj, nie... Świat tak nie wygląda i prawdopodobnie wszędzie, pod każdym wypielęgnowanym ogródkiem i równiutko przystrzyżonym trawnikiem gnieżdżą się robaki*... Bardzo na plus oceniam pokazanie opowieści z punktu widzenia trzech postaci
żeńskich, choć to Rachel jest główną bohaterką. To dodatkowo uwydatnia i
obnaża to, jak jedna sytuacja może być odbierana przez różne osoby, jak bywa niejednoznaczna - w odróżnieniu do naszych ocen i sądów...
* Pamiętacie początek "Blue Velvet" Lyncha?
"Agatha Raisin i ciasto śmierci" M.C. Beaton
Byłam ciekawa tej serii, Agathę Raisin reklamuje się bowiem jako "nową pannę Marple" (po Hercule Poirocie, drugą najbardziej znaną postać stworzoną przez Agathę Christie). Nie zawiodłam się, aczkolwiek miejscami przymykałam oko na detale, które mnie osobiście męczyły (najsilniej: osobowość samej Raisin, mniej swoiste natręctwo policjanta Wonga). Przy lekturze tego tomu odnotowałam też pewnego rodzaju dłużyzny: kiedy bowiem dochodzi do zgonu, śmierć niemal od razu zostaje uznana za wypadek, choć czytelnik doskonale wie, że NO RACZEJ nim nie jest, skoro do końca książki pozostało jakieś -dzieścia stron! Przez kilka rozdziałów bohaterowie spędzają więc sobie czas na różne sposoby, Raisin prowadzi swoje prywatne śledztwo (mało do niego przekonana, bo przecież "to był wypadek") i jakoś opowieść biegnie strona za stroną... Oczywiście, poszczególne sceny zamieszczone niby "ot tak" w efekcie przyczyniają się do wyjaśnienia zagadki, niemniej mniej więcej w połowie człowiek ma takie dziwne poczucie, że czyta nie kryminał, a... powiastkę obyczajową z życia małego angielskiego miasteczka. Może kolejne tomy będą inne, lepsze?
Ocknęłam się, że nie napisałam Wam niczego odnośnie dawno już przeze mnie przeczytanej książki "Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet" Karoliny Bednarz; w jednej z jeszcze zeszłorocznych odsłon "Biblioteczki Pani Sowy"
wspominałam, że czytam, ale słów podsumowania zabrakło... Cóż. Gdybym
miała w jednym zdaniu opisać "Kwiaty w pudełku", to powiedziałabym, że
jest zbiór reportaży dotyczących Japonii. Nie zawsze pasujących do drugiej części tytułu, tak na marginesie... Czasem bowiem autorka porusza tematy, które są szersze niż sytuacja kobiet, np. ubóstwo, a sprowadzanie ich wyłącznie do trudnej sytuacji "płci pięknej" czy takie na siłę doszukiwanie się zależności mnie osobiście irytowały - jak gdyby autorce zależało na (za przeproszeniem) wepchnięciu do tomu jak największej ilości tekstu, materiałów. W porządku, niech tak będzie, ale nie udawajmy wtedy, że piszemy WYŁĄCZNIE o kobietach. Nie wiem też, czy Bednarz miejscami nie miała takiego... "zachodniego" stylu oglądu, patrzenia na obcą kulturę naszymi oczami - Europejczyka... To jest trudne, ja wiem, nikt nigdy nie będzie w stanie całkowicie odciąć się od własnej kultury, ogląd czysto obiektywny nie istnieje, ale to, co nam może się wydawać dziwne czy nienormalne, wcale nie musi szokować innych - wychowanych w innej kulturze. Nie ma tu prostych odpowiedzi, łatwych wskazówek czy rozwiązań - to dziesięciolecia (a w przypadku kultur takich jak Japonia setki, jeśli nie tysiące lat) uwikłania w specyficzną kulturę, historię, to bagaż doświadczeń i wierzeń, które możemy jako ludzie Zachodu obserwować, dziwić się lub zachwycać, przyjmować albo odrzucać, ale nie wiem, czy jesteśmy w stanie zrozumieć - tak całkowicie... Także dla mnie "Kwiaty w pudełku" były interesujące, poszerzyły wiedzę o pewne wydarzenia, ale nie powiedziały mi niczego szczegółowego o Japonkach jako takich - o tym, jak myślą, jak się postrzegają, jak wygląda ich codzienne życie (w szerszym przekroju niż pewne sytuacje wyjęte z tegoż życia). To był taki kolaż różnych sytuacji, najczęściej pokazujących dyskryminację kobiet w Japonii.
W ostatnim czasie przeczytałam także dwie genialnie zilustrowane biografie od wydawnictwa Młody Book: "Frida Kahlo. Biografia" Maríi Hesse i "Freddie Mercury. Biografia" Alfonso Casasa, ale obie zasługują na więcej słów - i na odpowiednie pokazanie oprawy graficznej!
Wciąż czytam "Zamkniętą trumnę" Sophie Hannah - to już ósmy miesiąc mojej lektury, jeśli nie dziewiąty! Dostałam też "Gliniany most" Markusa Zusaka - książkę ooooogromną, więc dawkuję sobie lekturę. To moje pierwsze spotkanie z autorem - na razie jestem zafascynowana stylem, zobaczymy, jak będzie dalej!
Serdecznie dziękuję wydawnictwu Nasza Księgarnia za książki "Niesamowity wszechświat", "Atlas przygód dinozaurów", "Co robi Pucio", "Gdy do domu przyszła za mną przyjaźń" i "Pisklak"!
Fenomenalne pozycje książek. Mamy "Pucia" i jest świetny, mój mały synek go uwielbia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńO tak! "Pucio" to normalnie strzał - twórcy mieli naprawdę nosa i świetnie skonstruowali tę postać i książeczki z nim!