Nie jest łatwo być sową w rodzinie skowronków. Kiedy dzieci z mężem potrafią z własnej, nieprzymuszonej woli wstać po siódmej i energicznie zacząć dzień, ja nie dość, że potrzebuję jeszcze z godzinki czy dwóch spania, to gdy już się obudzę, lubię robić to niespiesznie. Z przeciąganiem się, chodzeniem po mieszkaniu w szlafroku, leniwym odklejaniem od siebie powiek. Wielbię poranną ciszę, rolety podciągnięte do połowy, żeby poranne słońce nie raniło resztek wampira we mnie. Bo jak wampir - i jak sowa - aktywizuję się po zmroku. To właśnie wieczorami pracuje mi się najlepiej, to wtedy przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły. Niestety, nasze społeczeństwo gloryfikuje skowronki właśnie (polecam wystąpienie Magdaleny Komsta "Okradzeni – rzecz o nocnych markach"), rano więc nie pozostaje mi nic innego, jak przetrzeć oczy i z westchnieniem pożegnać zioma Morfeusza. Tylko jak to zrobić w miarę bezboleśnie?
Tutaj na blogu lubię pokazywać rozwiązania szybkie i efektowne - bo wymyśliłam sobie, że jako Pani Sowa będę hołdowała idei sowiej mądrości: co by osiągać efekty "WOW!" bez zbędnego wysiłku. Jako mama szanuję swój czas i lubię rozwiązania, które pozwalają go oszczędzać - proste. Problem zaczyna się w momencie, gdy... nie da się szybko i mądrze. Gdy czas nagli, człowiek się stresuje, nie wie, w co ręce włożyć, gdy nie radzi sobie z pączkującymi zadaniami z listy "TO DO". Łatwo wtedy sięgnąć po metody o renomie podejrzanej - ale przynajmniej skuteczne, jak obiecują rekamodawcy.
W ten sposób przez dobrych kilka miesięcy stałam się smakoszem energetyków. Otwieranie puszki z rana stało się moim rytuałem. Pęknięcie metalu podważonego paznokciem, syk wypuszczonego wolno gazu... Możecie się śmiać, ale to były dźwięki zwiastujące rozkosz, to była obietnica (p)obudzenia, rodzaj natychmiastowego zastrzyku energetycznego (Popeye miał puszkę szpinaku, ja coś o wiele smaczniejszego). Sączyłam sobie trunek, dawkowałam, czasem wypijałam drugi popołudniu - gdy miałam gorszy dzień. I tak to trwało, choć wiedziałam, że nie powinno.
Bo cukier uzależnia.
Ze mną nie to tamto, ja przecież czytam etykiety, bo chcę być świadomym konsumentem! Stąd starałam się zawsze wybierać "mniejsze zło" i nie kupować energetyków słodzonych aspartamem, acesulfamem i tym podobnymi. Szukałam zwykłego cukru w składzie, sacharozy, która aż taka zła nie jest. AŻ, bo jednak... to dalej cukier.
Wiecie, z energetykami jest tak, że ich główny problem stanowi właśnie biały narkotyk w proszku - cukier. Niektóre energetyki (poza kofeiną, rzecz jasna) zawierają nawet witaminy! Czy faktycznie są aż tak niebezpieczne? Tak, jak każdy słodzony napój czy jak każdy słodzony produkt.
Problem polega bowiem na tym, że cukier w nadmiarze szkodzi. Jego spożywanie w większych ilościach działa na wyrzut dopaminy, aktywizuje te ośrodki w mózgu, które odpowiadają za nagradzanie nas, które dają nam szczęście (stąd cukier porównuje się do narkotyku albo alkoholu - bo etanol działa w naszym ciele niemal tak samo). Jednocześnie złe gospodarowanie tymi wyrzutami cukru do krwi skutkować może większym pobudzeniem, ale i szybszą utratą humoru (kiedy znowu czujemy głód cukru i chcemy szybko zjeść coś słodkiego). Może prowadzić do cukrzycy, oporności na insulinę, stłuszczenia wątroby i dyslipidemii (nieprawidłowego poziomu tłuszczu we krwi), nadwagi, zwiększenie poziomu kwasu moczowego, a to tylko wierzchołek góry lodowej.
Co ciekawe, dr Robert Lustig (profesor Pediatrii Klinicznej w Oddziale Endokrynologii na Uniwersytecie Kalifornijskim i pionier w dziedzinie dekodowania metabolizmu cukrów) twierdzi, że ludzki organizm może bezpiecznie metabolizować najwyżej sześć łyżeczek cukru dziennie. SZEŚĆ ŁYŻECZEK DZIENNIE! 😳 I, żeby nie było, nie mamy tu na myśli łyżeczek do herbaty, ale ilość w ogóle przyjmowanego dziennie cukru, pod jakąkolwiek postacią by nie był. Brać należy tu pod uwagę także owoce (zawierają naturalne cukry, ale jednak cukry) czy np. ziemniaki! Czy wiecie, że średniej wielkości ziemniak (90 g) zawiera około 69 kalorii, czyli tyle, ile 1 jabłko, pół szklanki coli, pół plastra sera żółtego, pół kromki chleba, pół szklanki mleka albo 3,5 łyżeczki cukru? 🤯
Stos książek do przeczytania i zrecenzowania, a w międzyczasie praca, opieka nad dziećmi i ogarnianie domu? Energetyk pozwalał mi szybko poczuć energię do działania!
Teoretycznie byłam świadoma negatywnych skutków regularnego spożywania napojów słodzonych (czułam zresztą po nich zadyszkę, gdy wyczerpywała się moc "soku z gumijagód", bywałam dłużej zmęczona). Trudno jednak było mi z nich zrezygnować. Nie mogłam zwiększyć ilości wypijanych kaw, bo wtedy miewałam bóle głowy i nudności, a yerba mate odpadała, bo mi nie smakowała. Nie umiałam znaleźć alternatywy, a jednocześnie czułam, że do normalnego funkcjonowania potrzebuję tego zastrzyku energii. Potem doszły wyrzuty sumienia, że tutaj tyle gadam dzieciom o zdrowych nawykach żywieniowych, a sama się do tego nie stosuję (dzieci oczywiście pytały, co takiego sobie sączę, czy też mogą i dlaczego nie). A gdy z początkiem 2021 miał wejść tzw. podatek cukrowy, czyli podwyższenie cen energetyków chociażby... moje codzienne wybory i "poranny rytuał" tym bardziej wyraziście kłóciły się z jakimkolwiek zdrowym rozsądkiem. A ja? Byłam nieco jak w transie, zauroczona, machająca ręką na negatywy, bo przecież "było mi tak miło". (Uzależnienie, dosłownie!)
Taką mniej więcej miewałam minę o poranku. Dosłownie.
To właśnie wtedy - mniej więcej z końcem roku - pojawiła się możliwość przetestowania zdrowego "energetyku" - takiego w kapsułkach. Postanowiłam sprawdzić na własnej skórze, czy suplement diety wygra z codziennym rytuałem, z którego czerpałam taką przyjemność.
Energik od Grinday to dwie kapsułki w jednej saszetce - codzienna porcja energii. Produkt sam w sobie nie wygląda zachęcająco - ot, przezroczyste kapsułki z beżowym proszkiem wewnątrz, ale to nie wygląd produktu powinien mieć znaczenie (do tej pory pite przeze mnie energetyki potrafiły być różowe, fioletowe, czy mieć kolor neonowej zieleni, zgadnijmy więc, ilu i jakich barwników tam dodano 🤷). Dostałam zapas na miesiąc (30 saszetek, czyli 60 kapsułek) i postanowiłam podzielić się swoimi doświadczeniami po opróżnieniu całego opakowania - żeby moja ocena była możliwie najbardziej wiarygodna.
Dobowa dawka Energiku to 200 mg kofeiny - mniej więcej tyle, co espresso (dla przykładu, kawa parzona ma ok. 50 mg kofeiny, a kawa z ekspresu przelewowego ok. 70 mg - wszystko oczywiście zależy też od rodzaju samej kawy). Ja jednak - nieprzepadająca za mocnym i uderzającym espresso - zdecydowałam się... rozdzielić dzienną dawkę i zacząć eksperymenty od połykania rano jednej kapsułki. Jak dla mnie była to opcja idealna, bowiem nie czułam znużenia w ciągu dnia, a i energii miałam akurat tyle, ile potrzebowałam. Dzięki temu Energik wystarczył u mnie na dłużej. Gdy zdarzało się, że miewałam spadek nastroju lub kondycji, połykałam drugą pastylkę do obiadu.
Na stronie produktu - TUTAJ - możecie zapoznać się z zawartością kapsułki (naturalne ekstrakty roślinne + witaminy) oraz poczytać o działaniu poszczególnych składników aktywnych.
Saszetki zapakowane są w smukłe, wysokie pudełko, które idealnie zmieściło się do szafki z kubkami (m.in. do kawy), a przemyślane otwarcie u dołu pozwalało na szybkie i wygodne poczęstowanie się codzienną porcją suplementu.
Moje obserwacje po ok. 1,5 miesiąca stosowania Energiku:
- Nie miewałam już uczucia zadyszki po wysiłku fizycznym (którym potrafił być spacer z domu do przedszkola i z powrotem). Po zwykłym energetyku pitym rano, popołudniu byłam już zmęczona i miałam problemy z kondycją (w dni bez energetyku nie miałam tego problemu).
- Z początku brakowało mi codziennego rytuału sączenia smakowitego trunku przez słomkę - Energik się po prostu połyka i już - żadna przyjemność, niemniej moje przywiązanie do wypijania energetyków było już po prostu pewnego rodzaju uzależnieniem, z którym Energik pozwolił mi się rozprawić. Jak? 👇
- Mówi się, że aby wyrobić nawyk, należy robić coś codziennie, nieprzerwanie przez ok. 20-70 dni. Ponieważ miałam kapsułki w domu, nie kupowałam energetyków - uznałam to za zbędny wydatek. Z czasem zauważyłam, że nie tęsknię już za porannym otwieraniem puszki czy sztucznym, podkręconym smakiem kolorowych płynów. Jasne, wciąż zdarzało się, że nachodziła mnie na nie ochota, ale nie było to już takie uporczywe i zdarzało się rzadziej niż raz w tygodniu. Sukces!
- Rzadziej przysypiałam po obiedzie - miałam energię do działania, czasem nawet utrzymującą się do późnych godzin wieczornych, co nie jest oczywiste. Jestem typem sowy, ale z uwagi na konieczność rozpoczynania dnia wcześniej niż bym sobie tego życzyła 🙃, wieczorami (gdy teoretycznie powinnam najwięcej działać i mieć motorek w tyłku) bywałam zwyczajnie zmęczona.
Podsumowując, testy wypadły nader pomyślnie! Pozbyłam się wad energetyków (cukier w składzie lub dodatkowe, podejrzane substancje; zadyszka po spadku cukru; produkcja metalowych odpadów), a nie energii do podejmowania codziennych aktywności i wyzwań. Pozostała ostatnia kwestia, która budziła moje zainteresowanie: koszt. Cena enrgetyków od początku roku wzrosła, natomiast jak wypadają w porównaniu z Energikiem?
Jedna saszetka kosztuje (w zależności od wybranej opcji) 3,60-4 złote. Jeden energetyk (w zależności od rozmiaru i marki) 2,49-7,99 złotych za puszkę. W saszetce są dwie kapsułki, które lubiłam rozdzielać na dwa dni, podczas gdy energetyków wypijałam dziennie ok. 1,5 (czasem wystarczał jeden półlitrowy - najczęściej za 4,99 za puszkę). Efekt? Wydawałam dziennie ok. 5 złotych na energetyk (co miesięcznie dawało 150 złotych), a Energik to byłby koszt ponad połowę niższy (ok, 2 złote dziennie - 54,99-60 złotych za 15 saszetek, wedle aktualnej informacji ze strony producenta).
Jak dla mnie Energik to rozwiązanie idealne, ale każdy musi prześledzić własne zwyczaje i zapotrzebowanie na kofeinę. Dobrze jednak wiedzieć, że jest zdrowa alternatywa i że nie jesteśmy skazani na słodzone napoje (za które trzeba w dodatku więcej płacić).
Ważne dwie uwagi:
PIERWSZA: Tak, wpis jest w ramach współpracy z firmą Grinday, która przesłała mi do testów Energik, nie jest jednak sponsorowany. Znaczy to, że z chęcią poddałam suplement próbie, by zobaczyć, czy faktycznie się u mnie sprawdzi - i sprawdził się, ale nie dostałam za to żadnych pieniędzy.
DRUGA: We wpisie pokazuję uparcie jedną konkretną markę energetyków, nie znaczy to jednak, że tylko i wyłącznie je piłam albo że to ona jest głównym konkurentem Energika czy "graczem" na rynku. Fakt, często ją wybierałam z uwagi na design puszek lub ciekawe smaki (albo z uwagi na % w Żabce 🙈), ale pijałam także Tigera, Blacka czy... poziomkowy Vogue! Umówmy się więc, że Monster występuje tutaj jako synekdocha, dobrze?
Serdecznie dziękuję marce Grinday za możliwość przetestowania Energiku! 👌
źródła:
- fragment o 6 łyżeczkach cukru dziennie: "Co się dzieje w organizmie, kiedy spożywasz za dużo cukru?" (LINK)
- fragment o ziemniakach: "Ziemniaki - kalorie, ile ważą" Marcina Piotrowicza (LINK)
Chyba energetyk to energetyk, prawda? Nie ma znaczenia jak nas pobudza.
OdpowiedzUsuńSkład jednak ma znaczenie ;)
Usuń