Jak przetrwać pierwsze tygodnie z dzieckiem? Miesiące, lata? Jak być dobrą mamą? Jak zachować kobiecość? Jak się wysypiać? Jak móc wypijać ciepłą kawę? Jak się spełniać i jak nie dać wejść sobie na głowę? Jak łączyć obowiązki, jak zarządzać czasem?
Nie uczą tego na szkole porodowej, nie dają życiowych (czyt. realnych) wskazówek w magazynach kobiecych (choć bywają wyjątki). Zmiana człowieczego "stanu skupienia" z "kobieta w ciąży" na "mama z dzieckiem na zewnątrz" rozbija dotychczasowe życie. Jest jak rzucenie o ścianę otwartym kubłem z farbą: właśnie coś powstało, coś niezwykłego (to pewne), ale sama jeszcze nie wiesz do końca, co takiego i czy w gruncie rzeczy ci się to podoba.
Konieczne będzie przewartościowanie dotychczasowego życia, to pewne. Pojawił się na świecie nowy człowiek, któremu trzeba pomóc się tu odnaleźć. Który to nam będzie najbardziej ufał, przynajmniej w tej początkowej fazie. Który będzie całkowicie od nas zależny. To duża odpowiedzialność, a na początku i dużo poświęceń (wstawanie w nocy, bycie na dziecięce zawołanie, bo otulając maluszka troską i opieką dajemy mu poczucie bezpieczeństwa, co potem procentuje w przyszłości i przekłada się np. na jego poczucie własnej wartości). JEDNOCZEŚNIE nie można zapominać o sobie. Nie można zniknąć, całkowicie się roztopić czy rozmyć. Żebyśmy dały radę z tymi wszystkimi wyzwaniami, które na nas spadły, musimy też pamiętać o sobie. Żeby odpocząć. Żeby nie żyć tylko życiem dziecka, ale mieć też własne "zajawki". Żeby coś nam po tej opiece nad potrzebującym ją dzieckiem zostało. Żebyśmy się nie obudziły kiedyś w przyszłości z dzieckiem, które już nam z gniazda wyfrunęło, i stwierdziły, że nie wiemy teraz, co ze sobą zrobić. (To prosta droga do nadopiekuńczości, do przywiązywania dziecka do siebie - a to toksyczne jest, to nie tworzy zdrowych więzi, to niszczy relacje.)
Kilka latu temu media dla mam obiegł list do "mam w okolicach trzydziestki" autorstwa pewnej Catherine. Przekonywała w nim, że mamy muszą "odpuścić siebie" (bo mają dziecko, logiczne, co nie? 🤷♀️), a po 10 latach będą mogły na powrót cieszyć się uzyskaną "wolnością". Swoją odpowiedź na ten list zamieściłam tutaj: bądź dla siebie dobra - do 30-letnich (i nie tylko) kobiet (nie tylko mam, ale do tych szczególnie). To bowiem nie działa tak, że rezygnacja z siebie i przeniesienie środka ciężkości na dziecko czy rodzinę w ogóle nie odbije się na relacjach - że po latach (!!!) możliwy będzie powrót do tego, co było. To dość naiwne myślenie zresztą: że zmiany dokonujące się latami można odwrócić w kilka chwil, jak gdyby w ogóle ich nie było.
Sposób budowania relacji, stawiania granic (lub nie), dbania o siebie (swoje potrzeby, emocje, zainteresowania) to procesy - nie produkty, które można nabyć pstryknięciem palca, ustawić na półce i już! - mieć. Jeśli więc kilka lat będziemy budowali siebie w jakiś konkretny sposób, odkręcanie potem tego potrwa. (A gwałtowne zmiany, niestety, najczęściej podyktowane są jakąś traumą, wydarzeniem, które tak nami wstrząsnęło, że wymusiło zmianę "na już". Ale i tutaj to jest proces, np. dochodzenie do siebie latami dzięki terapii itp.) Niestety, nie ma tutaj rozwiązań "instant".
Jest taki fragment w książce "Tatuś Muminka i morze" Tove Jansson, kiedy Mama Muminka... znika.
Cała rodzina przenosi się w tym tomie na skalistą wyspę, gdzie stoi strzelista latarnia morska - spełnienie marzenia Tatusia Muminka. Cała rodzina poświęca się dla papy, porzuca dotychczasowe życie i przeprowadza, z nadzieją, że "jakoś to będzie", bo przecież "są rodziną" i muszą się "wspierać". Dopiero na miejscu i "w praniu" okazuje się, że wszystko wygląda inaczej, niż się tego spodziewali. Że wizje z wyobraźni (te barwne, optymistyczne) niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. W tej książce nawet Buka zachowuje się inaczej niż zazwyczaj.
Ta przeprowadzka (a dla nas książka) jest lekcją. Na ile jesteś w stanie zrezygnować z siebie dla innych? Na ile chcesz się poświęcić? Za czym będziesz tęsknić? Co zrobisz, żeby pozbyć się tej tęsknoty? Czy jesteś szczęśliwa?
il. Tove Jansson
Mama Muminka stała na stole i malowała czerwoną farbą jabłka na czubku jabłoni.
„Gdybym tak mogła malować na dworze – pomyślała. – Jakie bym miała przepiękne jabłka i róże!”
Kiedy przypatrywała się niebu, wieczorne światło przesunęło się po ścianie i zapaliło kwiaty w jej ogrodzie. Stały się jak żywe i zaczęły błyszczeć. Ogród rozwarł ramiona, a żwirowana ścieżka nie raziła już swą dziwaczną perspektywą i prowadziła prosto do werandy.Mama położyła łapki na pniu jabłoni – był ciepły od słońca. Poczuła, że zakwitły bzy.
Nagle jakiś cień przemknął błyskawicznie po ścianie, coś czarnego przeleciało za oknem. Jakiś ogromny czarny ptak krążył dokoła ich latarni, ukazując się w coraz to innym oknie: na zachodzie, na południu, na wschodzie, na północy... Krążył jak opętany bijąc ponuro skrzydłami.
„Jesteśmy osaczeni – pomyślała Mama Muminka z niepokojem. – To jakieś zaczarowane koło. Boję się! Chcę wrócić do domu... Dość już mam tej strasznej bezludnej wyspy i okrutnego morza...”Zarzuciła ręce na jabłonkę i zamknęła oczy. Czuła ciepłą, szorstką korę, morze przestało szumieć! Mama znalazła się w samym sercu swego ogrodu.
W pokoju nie było nikogo. Farby stały nadal na stole, a za oknem czarny ptak kontynuował swój samotny taniec dokoła latarni. Gdy słońce zgasło, pofrunął prosto w stronę morza.
Nadeszła pora herbaty i cała rodzina zjawiła się w wieży.
– Gdzie jest Mama? – spytał Muminek.
– Może poszła po wodę – odrzekł Tatuś. – Zobacz, namalowała nowe drzewo przez ten czas, kiedy nas nie było.
Mama stała za jabłonią i patrzyła, jak przygotowują herbatę. Widziała ich nieco mgliście, tak jakby poruszali się pod powierzchnią wody. Mama wcale nie była zdziwiona tym, co się stało. Oto znajduje się nareszcie w swoim własnym ogrodzie, gdzie wszystko jest na swoim miejscu i rośnie tak, jak powinno. Gdzieniegdzie coś zostało namalowane nie całkiem tak, jak trzeba, ale to nie miało żadnego znaczenia. Mama Muminka siedziała w wysokiej trawie, przysłuchując się kukułce kukającej gdzieś po drugiej stronie rzeki.
A gdy woda w czajniku zaczęła się gotować, Mama spała już głębokim snem, z głową opartą o jabłoń.
Tove Jansson, "Tatuś Muminka i morze"
super
OdpowiedzUsuń