1/20/2022

miejsce zbrodni - projekt fotograficzny

Ta zbrodnia wstrząsnęła okoliczną społecznością. Wielu nie może nawet wyobrazić sobie myśli o takiej zbrodni, jest ona dla nich zbyt brutalna, bezduszna, przepełniona egoizmem i wyrachowaniem.

 


W tym miejscu znaleziono spoczywające ciało matki.
Dlaczego nie zajmowała się dziećmi? Dlaczego odmówiła pełnienia swojej roli? Co było ważniejsze od dzieci? Dlaczego w przypływie czarnych emocji pozwoliła im sobą zawładnąć?

Śledztwo trwa.

 

Zabezpieczony materiał dowodowy:

#1 - otwarta, niedomknięta książka, jak gdyby czytana

#2 - pusty kubek, prawdopodobnie po wypitej (Sic!) herbacie* (*próbki oddano do laboratorium)

#3 - opróżnione pudełko po ciastkach

#4 - stosik czasopism, nie wiedzieć do czego przygotowanych

 


 


Pół żartem, pół serio powstał wpis o oczekiwaniach wobec matek. 

Mierzyłam się z tym wiele razy, w zasadzie od kiedy tylko zaszłam w ciążę. Jak się odżywiam, jak się przygotowuję, co zamierzam robić ze swoim życiem i dlaczego powinnam teraz skupić się na dziecku.

"Nie znam żadnej wegetarianki, która nie jadłaby mięsa w ciąży!" - Usłyszałam od koleżanki swojej teściowej, kiedy odmówiłam w gościnie mięsnego obiadu i spokojnie wyjaśniałam, dlaczego. Moja odpowiedź? "A ile pani tych wegetarianek w ogóle - poza mną - zna?" Niestety, powiedziane w myślach, bo byłam wtedy zbyt grzeczna.

"Ależ ty nie możesz płakać! Musisz być silna dla dziecka!" - Usłyszałam, gdy skarżyłam się na obrzydliwą wysypkę na całym ciele, która nie pozwalała mi przesypiać nocy, a wszelkie maści piekły tak, że aż wyłam z bólu. Kobieta, która to powiedziała, była "zaprzyjaźnioną" pielęgniarką.

"Nie bierzesz dziekanki? Ale dziecko musi mieć kontakt z matką! Bez kontaktu z piersią nie będzie się zdrowo rozwijało psychicznie!" - Usłyszałam, kiedy przyznałam, że wracam na ostatni rok studiów magisterskich. Zajęcia były 2 dni w tygodniu, maksymalnie 3 godziny, a ja na uczelni odciągałam mleko, żeby karmić syna nim właśnie, jak najmniej modyfikowanym. Na moje uwagi, że przecież przez większość czasu i tak będę w domu z dzieckiem, usłyszałam: "No tak, dzieci z domów dziecka też wyrastają na ludzi."

"Nie wychodzisz dzisiaj na spacer? Ale przecież trzeba wyprowadzać dziecko codziennie! Na kilka godzin co najmniej!" - Usłyszałam przez telefon, gdy w odpowiedzi na pytanie o plany na dany dzień, rzuciłam szczerze, że zamierzam siedzieć w domu. (Sytuacja dotyczyła małego jeszcze dziecka, które poza siedzeniem w wózku nie robiłoby nic więcej, bo było na to za małe. Mieszkamy na Śląsku, powietrze tutaj specjalnie nie jest "zdrowotne", a ja nie jestem typem, który lubi bezproduktywne, wielogodzinne spacery. I tak spacerowałam z wózkiem średnio raz na trzy dni, ale nie codziennie - nie mój typ rozrywki.) Śmiałam się, że dziecko to nie pies - nie musi być wyprowadzane na "przysłowiowe" "siku".

"Ale ty wiesz, że musisz usunąć wszystko z dolnych półek? Tak, wszystko! Niech będą puste, albo poustawiaj tam maskotki. Inaczej dziecku może stać się krzywda!" - Usłyszałam, kiedy mój uczący się chodzić synek dotykał przedmiotów na półkach NIE W SWOIM pokoju. Potem padło "uspokajające": "Nie martw się, jak skończy trzy latka, będziesz mogła wszystko odstawić z powrotem!"

 

Mogłabym tak długo.

Jasne wtedy stało się dla mnie, że dla wielu pojawienie się dziecka w rodzinie powinno oznaczać całkowite przewartościowanie dotychczasowego życia rodziców. Inaczej: dotychczasowego życia matki. Mój mąż niewiele bowiem słyszał uwag kierowanych w swoją stronę, ja za to słyszałam je nieustannie. To uzmysłowiło mi, jak niewiele myśli się o matce w kontekście jej wygody i poczucia zadowolenia. Wpierw zdajemy się być inkubatorem dla dziecka, potem jego obsługą. Jakbyśmy były robotami. Nie marudzić, cierpliwie znosić nieprzespane noce, krzyki, rzucanie jedzeniem, bałagan, zimne kawy i herbaty (które nie miały być "frappe" czy "ice"), wykoślawione plecy, pobite ciała (dziecko ma sporo siły i jak się przypadkiem odwinie... auć). I o ile na samym początku faktycznie życie matki przypomina odtwarzanie jakiejś koszmarnej zaciętej taśmy (karmienie, przebieranie, tulenie, nucenie, kołysanie, przebieranie, karmienie, przebieranie, tulenie, kołysanie, karmienie...), o tyle stopniowo powinno się normalizować i jeśli nie wracać na dawne tory (bo, nie czarujmy się, zawsze już będzie inaczej - co wcale nie znaczy gorzej), to przynajmniej służyć wszystkim członkom ogniska domowego. Wszystkim, a więc mamie też.

Kiedyś pewna Catherine pisała do kobiet w okolicach 30-tki coś w stylu: "Spokojnie, jakieś 10 lat rezygnowania z siebie, a po 40-tce to sobie, babko, odbijesz". Uśmiałam się, bo to brednie. A co gorsza: szerzenie nieprawdy, które może zrodzić realną krzywdę - zaszkodzić każdej, która w te hasła uwierzy. Swoją odpowiedź na blogowy wpis Catherine opublikowałam TUTAJ: bądź dla siebie dobra - do 30-letnich (i nie tylko) kobiet (nie tylko mam, ale do tych szczególnie). Najważniejsze, co chciałam w tamtym wpisie przekazać, to to, że 10 lat (czy nawet mniej) rezygnowania z siebie nie sprawi, że potem nagle najbliżsi uszanują naszą integralność, nasze granice, nasze potrzeby. Wręcz odwrotnie: jeśli przyzwyczaimy otoczenie, że nie jesteśmy ważne, bo ważna jest cała reszta (na początku, albo nawet później, czasem na starość też, ukierunkowana na dzieci), będziemy powoli znikać. Jest taki mocny fragment w "Czułej przewodniczce" (Żeby to jeden!), który szczególnie do mnie trafia:


Przywracanie komuś dobrego samopoczucia odbiera naszą energię, a drugą stronę uczy, że ktoś inny będzie ogarniał jego emocje.

Natalia de Barbaro


Jeśli zrezygnujesz z siebie i stanie się to jedną z naczelnych zasad Twoich relacji z dziećmi czy ludźmi w ogóle, nie dziw się później, że te osoby nie będą szanowały Twoich granic, nie będą dostrzegały Twoich potrzeb lub nie będą Cię rozumiały. Przyzwyczaiłaś je bowiem do tego, nie ważne, jakie kierowały Tobą powody.

Jedną z ważniejszych "lekcji" czy - właśnie - oczekiwań wobec mam (albo szerzej: kobiet) jest poświęcanie się - w imię rodziny, oczywiście. Cóż, bardzo to wzniosła postawa, heroiczna, ale kłóciłabym się o to, czy godna naśladowania. Raczej nie - zwłaszcza jeśli chce się zbudować zdrowe relacje oparte na szacunku i miłości, która nikogo nie wyzyskuje, która nie niszczy, a pozwala wszystkim w rodzinie wzrastać.

Dobrostan matki jest tak samo ważny, jak dobrostan ojca i dzieci. Nie ma równych i równiejszych - powinniśmy wspólnie budować taką codzienność, która miła będzie wszystkim członkom rodziny. Tylko wtedy da się budować szczęśliwy dom, tylko wtedy wypuszcza się w świat silnych i odważnych ludzi. Nie silnych pięścią czy mocnych w gębie, ale wierzących w siebie i czujących moc sprawczą. Dorosłych odpowiedzialnych, gotowych budować dojrzałe związki i relacje.



Także smacznej CIEPŁEJ kawy, droga Mamo.

Przyjemnej lektury.

Chcesz jeszcze jedno ciasteczko? A proszę Cię bardzo!

Czytałaś ten nowy artykuł? Tak? I co, podobał Ci się?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz