Wreszcie zabrałam się za szycie ptaszków. Pomysł na nie mościł się do tej pory wygodnie we wnętrzu mej głowy, korzystając z braku czasu/chęci/nici/materiałów. Aż do wczoraj...
Wykopany przedwczoraj w second-handzie materiał poszedł pod nóż (a właściwie pod ostrza nożyczek), dobrano do niego nici, wstążkę we właściwym kolorze/wzorze (w przypadku innych materiałów wciąż mi takowej brakuje), z woreczka wyciągnęło się wreszcie dawno zamówione dzwoneczki. Nawet przypadkiem znaleziona koronka świetnie skomponowała się z ptasim zamysłem - niegdyś kołnierzyk został rozczłonkowany, a tworzące go kwiaty przemieniły się w skrzydła. Do przywieszenia dzwoneczków (ach, jak ja lubię ich delikatny dźwięk!) użyłam sznurka, co - przynajmniej jak dla mnie - podkreśla nieco rustykalny charakter mojej ptakokury. Bo w miejsce uroczego zwierzęcia lotnego, zwinnego i zwrotnego, powstała... kura. I dobrze, jako taka świetnie wpisuje się w otoczenie kuchenne. To wszak taka kura domowa ;-).
Teraz, nabrawszy doświadczenia i niejako wprawy, posiadłszy wiedzę na temat właściwych proporcji, tajników i sztuczek magicznych (okraszonych pierzem i czarodziejskim pyłkiem ze zmielonego ziarna), gotowa jestem powołać do życia kolejne uskrzydlone istoty. Ha! ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz